Barbarzyńcy są już nie u naszych bram, ale w szkołach i przedszkolach. To oni coraz częściej formują nasze dzieci w duchu marksizmu-genderyzmu i robią wszystko, by wykraść je rodzicom, a także zdeformować ich dusze. Wszystko oczywiście pod szczytnymi hasłami szacunku dla inności, tolerancji i otwartości, dzięki którym dzieci mają się dowiedzieć, że mężczyźni mogą chodzić w sukienkach (jak – nie przymierzając – pewien były już senator, wciągający nosem biały proszek), a kobiety powinny jak najszybciej zasiąść na traktorach lub przynajmniej w Sejmie.
Biada jednak temu, kto nie chciałby, aby jego dziecko podlegało takiemu „równościowo-tolerancyjnemu” wychowaniu, dla niego tolerancji być nie może. A przekonali się o tym rodzice, którzy zaprotestowali przeciwko indoktrynacji ich dzieci w „Trzynastce”, czyli przedszkolu publicznym w Rybniku. Dyrektor placówki poinformowała, że dla ich dzieci miejsca w przedszkolu nie ma, bo w tej konkretnej grupie każde dziecko ma być wychowywane w duchu tolerancji i równości.
A przecież, nie ma co ukrywać, zawsze mogło być gorzej. W sąsiednich Niemczech, tak przecież często stawianych nam za wzór, rodzice, którzy nie posyłają dzieci na szkolenia z masturbacji, są najpierw karani grzywną, później wsadzani do więzień, a na końcu – gdy nadal tkwią w ślepym, obskuranckim oporze przeciwko koniecznej w życiu każdego dziecka wiedzy – odbiera się im dzieci i kieruje do państwowych ośrodków lub rodzin zastępczych. Na tym tle Polska wydaje się więc jeszcze rajem. Niestety, powoli przestaje nim być. Dzieci bowiem coraz częściej także u nas poddawane są lewackiej indoktrynacji, a programy „równościowe” coraz częściej są finansowane z budżetów rozmaitych polskich i europejskich instytucji. (...)
Chodzi o to, by na wczesnym etapie rozwoju zniszczyć specyfikę płciową. W efekcie podważa się w dzieciach dumę z ich własnej tożsamości, kwestionuje to, co stanowi jej specyfikę, i zasiewa nieufność wobec specyficznych ról płciowych. Szczególnie mocno uderza to w dziewczynki, które od najmłodszych lat są przekonywane, że to, do czego predestynuje je natura, do czego zostały stworzone, czyli macierzyństwo – biologiczne czy duchowe – jest w istocie pozbawione sensu, gorsze od czystej męskości. Dzieci matek, które pracują w domu, dowiadują się – i to kolejny skandal tego typu programów – że praca ich mam jest nudna, nieistotna, a do tego wyrasta ze „stereotypowego modelu życia rodzinnego”, a także „powiela i utrwala wzór tradycyjnej kultury klas dominujących”. Co proponuje się dziewczętom w zamian? Teraz już nie bycie traktorzystkami, ale „kierowczyniami”. (...)
Dziewczynko, zaprzyjaźnij się ze swoją łechtaczką
„Równościowe przedszkole” to jednak pikuś w porównaniu z tym, co proponuje się gimnazjalistom i licealistom w ramach rozmaitych „kursów higieny” czy „warsztatów dotyczących etapów rozwojowych”. W ich trakcie dzieci (szczególnie dziewczynki) zachęca się do „zaprzyjaźniania się ze swoimi narządami płciowymi” i oglądania ich za pomocą lusterek. „Chłopcy od urodzenia widzą swoje narządy płciowe, są więc świadomi ich posiadania. Są też uczeni, jak trzymać penis, aby oddawać mocz. Natomiast dziewczynki często się zniechęca lub nawet się im zabrania dotykania się »tam«. Dodatkowo dziewczynki nie mogą z taką łatwością jak chłopcy zobaczyć i obejrzeć swoich genitaliów. W wielu rodzinach dla wytłumaczenia różnic w budowie pomiędzy dziewczynkami i chłopcami używa się stwierdzenia: »Chłopiec ma siusiaka/penisa/członka, a dziewczynka nie«. To również ma duży wpływ na rozwój seksualny kobiety. Niejedna kobieta przez całe życie pozostaje nieświadoma istnienia łechtaczki lub nie wie, skąd wydobywa się u niej mocz. Podczas gdy chłopcy wyrastają ze świadomością istnienia swoich narządów płciowych, ich funkcji i możliwości stymulacji, wiele kobiet musi odkrywać budowę własnych genitaliów” – przekonuje autorka podręcznika „Edukacja bez tabu” Carol Hunter-Geboy, w którym znaleźć można zachętę do oglądania w lusterkach swoich narządów.
A gdy dziewczynki obejrzą już swoje narządy i „zaprzyjaźnią się z nimi”, to przechodzi się do odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego ważne jest, aby czuć się komfortowo, gdy się dotyka swoich narządów płciowych?”. Prawidłowa i sugerowana w materiałach dla seksedukatorów odpowiedź na to pytanie brzmi: „Genitalia są źródłem przyjemności, a masturbacja jest formą doświadczania swojej seksualności i poznawania reakcji swojego ciała”. Niewiarygodne? Nie dla tych, którzy wiedzą, że Światowa Organizacja Zdrowia już w opublikowanej w 2002 r. Deklaracji praw seksualnych zapewniła w punkcie piątym „prawo do przyjemności seksualnej”. „Przyjemność seksualna, włączając zachowania autoerotyczne, jest źródłem fizycznego, psychologicznego, intelektualnego i duchowego dobrostanu” – oznajmiają specjaliści z WHO. Jednym słowem, onanizm i prawo do orgazmu są prawem człowieka i wara ciemniakom, którzy uznają, że dzieci nie muszą być szkolone w tej materii. (...)