Gdy dziewięć miesięcy temu Brytyjczycy zadecydowali o Brexicie, unijni przywódcy stanęli przed dwiema możliwościami: zastanowić się, dlaczego dumny Albion trzasnął drzwiami, albo zagłuszyć problemy hałaśliwymi wezwaniami do jeszcze ściślejszej i szybszej integracji.
Dzisiaj coraz wyraźniej widać, że dwóch najważniejszych graczy – Paryż i Berlin – skłania się ku tej drugiej drodze. Zwyciężają stare nawyki i niechęć do zmian, przyzwyczajenie do wysuwania „swoich” ludzi na ważne stanowiska unijne. Ta niechęć do zmian nad Sekwaną i Sprewą wzmacniana jest dodatkowo wewnętrznymi kłopotami politycznymi. A te kłopoty to wynik problemów Unii. Tak powstaje zaklęty krąg. Im bardziej zjawiska kryzysowe destabilizują Unię, tym bardziej zamyka się w starych schematach myślenia.
Dopiero na tle tych tendencji można zrozumieć pomysł Berlina i Paryża na „Europę różnych prędkości” i ich upór przy lansowaniu reelekcji Donalda Tuska.
Duch Wersalu
Prezydent Francji François Hollande zadbał, by zaszłotygodniowy szczyt, na który zaprosił kanclerz Niemiec oraz premierów Włoch i Hiszpanii, odbył się w scenerii przypominającej potęgę Francji. Pałac w Wersalu, efektownie rozstawiona gwardia republikańska – wszystko to było dobrym tłem dla deklaracji pogłębionej integracji – by „Europa poszła jeszcze dalej”.
– Musimy się zdobyć na odwagę i zgodzić na to, by niektóre państwa szły do przodu, jeżeli nie wszystkie chcą iść wspólną drogą. Europa różnych prędkości jest konieczna, w innym przypadku staniemy w miejscu – powiedziała w Wersalu Angela Merkel.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.