(...) Co świętujemy w Boże Narodzenie, skoro wcielenie wspominamy wcześniej w momencie Zwiastowania Pańskiego, a objawienie Chrystusa światu w czasie święta Trzech Króli?
Tutaj trzeba zastosować analogię do zwyczajnego życia. W naszym kręgu kulturowym obchodzimy swoje urodziny, a nie dzień poczęcia. Nie inaczej jest z Jezusem. Znamy okoliczności Jego poczęcia, bo było to dziewicze poczęcie przez Najświętszą Maryję Pannę, które ukazuje, kim jest Jezus, potwierdza Jego ludzką, lecz i Boską tożsamość, ale eksponujemy narodzenie w Betlejem, bo w ten sposób odwzorowujemy coś z własnego życia. Poza tym narodziny w Betlejem, tak jak znamy je z Ewangelii i tradycji, niosą ze sobą wiele ciepła, serdeczności i w naturalny sposób przywołują dobre skojarzenia, które odnosimy do kręgu osób najbliższych.
A nieprzyjęcie ich w gospodzie, narodziny w żłobie odnoszą się do naszych ludzkich sytuacji?
W losach Jezusa odzwierciedlają się niemal wszystkie ludzkie losy. Dzisiaj także nie brakuje dzieci, dla których „nie ma miejsca w gospodzie”, dziś także przychodzą na świat maluchy, które nie są przyjmowane, lecz przynoszone do „okien życia”. Benedykt XVI zwrócił uwagę na znamienny paradoks – gdy Jezus Chrystus przyszedł na świat w Betlejem, nie miał nic, był absolutnie ubogi, lecz nie mając nic, otrzymał wszystko. Tym wszystkim była miłość Jego matki i przybranego ojca. Boże Narodzenie przypomina nam, że wszystkim, czego człowiek naprawdę potrzebuje, jest miłość. Jeśli jej brakuje, to choćby miał wszystko, staje się nędzarzem. (...)