Przed kamerami skromny uśmiech, za kulisami sztylet w ręku i błyskawice w oczach - tak argentyńską prezydent opisuje w najnowszym Do Rzeczy Marek Magierowski.
Kiedy Cristina Fernández de Kirchner dowiedziała się, że nowym Ojcem Świętym będzie Bergoglio, musiała się czuć jak 35 lat wcześniej Edward Gierek i Henryk Jabłoński, gdy dotarła do nich informacja o wyborze Karola Wojtyły na papieża. Jej depesza gratulacyjna była zwięzła i sucha niczym argentyńska Pampa. Uznawana za jedną z najbardziej wpływowych kobiet świata, nie będzie już mogła słów byłego arcybiskupa Buenos Aires zbyć wzruszeniem ramion czy uszczypliwą uwagą.
Zakopując wojenny topór przyjęła zaproszenie na uroczysty obiad i udała się do Rzymu na inaugurację pontyfikatu papieża Franciszka. Uśmiechy, ciepłe gesty, miła pogawędka. Jednak wnikliwy obserwator dostrzeże tutaj cieniutką warstwę sztuczności: Cristina Kirchner rozpływa się w komplementach, pozwala sobie na żarty, ale w jej ruchach widać jakąś dziwną mechanikę. Miny zdradzają niepewność, może nawet lęk. Lęk przed porażką w konfrontacji z człowiekiem, z którym prezydent Argentyny przez kilka lat toczyła polityczną wojnę.
O polityce nie tylko wizerunkowej prowadzonej przez Cristinę Fernández de Kirchner w najnowszym Do Rzeczy pisze Marek Magierowski.