„Pięćdziesiąt twarzy Greya” to film nieetyczny. Nie chodzi mi o jakieś pruderyjne podnoszenie ocząt ku górze, tylko o to, że kicz ze swej natury to zwielokrotnione kłamstwo.
O ile wielkie filmy hollywoodzkie z lat 90. wprowadzały element niepokoju, burzyły ład, pokazywały ludzi niepanujących nad własną płciowością, o tyle w „Pięćdziesięciu twarzach Greya” nawet dewiacje otrzymujemy w formie kina familijnego.
Cieszyć się z tego? Radować, że dostajemy tak poczciwy w gruncie rzeczy obrazek? Cóż... Jeśli spojrzeć na „Greya” jako na kolejny element oswajania mainstreamu ze zboczeniami, to perfidia tego obrazu będzie ewidentna. Uprzedmiatawianie człowieka, niszczenie jego godności, poniżanie – to wszystko zostaje unieważnione pastelową estetyką prawie że disnejowskiej opowieści. (…)