Klęska Platformy w referendum w Elblągu (na 23 970 biorących w nim udział elblążan aż 23 087 zagłosowało przeciw prezydentowi z PO) i bezapelacyjne zwycięstwo kandydata PiS w wyborach uzupełniających do Senatu w Rybniku (Bolesław Piecha rozgromił tam konkurentów, w tym kandydata PO) dowodzą, że najwyższy czas poważnie zacząć się zastanawiać nad tym, jak PiS rządziłby Polską, w tym – państwową kasą.
O tym, czy partia Tuska potrafi uzdrowić nasze finanse publiczne, które metodycznie rujnuje (powiększyła już dług państwa z ponad 500 mld zł do ponad 800 mld zł), wiadomo nie od dziś – nie potrafi.
No dobrze, a czy w takim razie główna siła opozycyjna, czyli partia Jarosława Kaczyńskiego, umiałaby naprawić to, co zepsuła Platforma? Inaczej mówiąc: czy potrafiłaby nie tylko nie powiększać rozdętego przez PO ponad miarę długu publicznego, ale wręcz go zredukować? Bo przecież właśnie tego dziś wymaga racja stanu Polski.
Z jednej strony, biorąc pod uwagę ostatnie zapowiedzi liderów PiS, niewiele na to wskazuje. W żadnym wypadku nie da się o politykach PiS powiedzieć, że są zwolennikami budżetowych oszczędności; ba – większość z nich wręcz przeciwnie. To samo dotyczy ekspertów zaproszonych do współpracy przez „szefa rządu technicznego” prof. Piotra Glińskiego – koszty niektórych zaproponowanych przez nich pomysłów po prostu rozsadziłyby budżet. Ba, nawet posłowie PiS związani z Fundacją Republikańską do tej pory unikali nie tylko forsowania, ale nawet eksponowania swych liberalnych poglądów.
Wszelako z drugiej strony, gdy ma się w pamięci dorobek PiS z krótkiego okresu rządów tej partii, trzeba przyznać, że pod czujnym okiem ówczesnej minister finansów Zyty Gilowskiej polskie finanse publiczne miały się dobrze. A przecież obietnice PiS z kampanii wyborczej w 2005 r. też nie napawały w tej mierze specjalnym optymizmem. Choć, to prawda, lata 2006–2007 były dla ministrów finansów nieporównanie łatwiejsze.
Czy zatem również tym razem w tej sprawie partia Kaczyńskiego, jeśli zajdzie potrzeba (a ona już zaszła!), co innego mówi, a co innego będzie gotowa zrobić, mając na uwadze – tak jak poprzednio – przede wszystkim interes polskiego państwa? Niewykluczone, że tak właśnie się stanie. Wszelako czyż brak jasności w tak kluczowej kwestii nie oznacza w obecnej sytuacji akceptowania nadmiernego ryzyka? Skoro od wyjaśnienia tej wątpliwości zależy rozwiązanie iście szekspirowskiego dylematu, przed którym stoją Polacy: nasze państwo zbankrutuje (kolejny raz!) albo nie zbankrutuje?
Dlatego nie od rzeczy byłoby usłyszeć wreszcie jasną deklarację w tej sprawie od liderów głównych sił politycznych, które aspirują do przejęcia władzy w Polsce, a więc od PiS w pierwszej kolejności. Szanowni Panowie, w przypadku objęcia przez Panów władzy, czeka nas Gilowska czy anty-Gilowska?