CEZARY GMYZ: Warszawski korespondent głównej niemieckiej stacji telewizyjnej ARD Ulrich Adrian tuż przed wyborami na Twitterze zamieścił wpis tej treści: „Zaraz zobaczymy, czy Polacy są tak głupi i wybrali prawicę. Będą tego gorzko żałować”. Wyobraża sobie pan podobny wpis polskiego korespondenta w Berlinie, sugerujący, że Niemcy glosujący na CDU czy CSU to durnie?
GERHARD GNAUCK: To bardzo ostre sformułowanie, ale jestem sobie w stanie wyobrazić wpis polskiego dziennikarza, że gdyby Niemcy ponownie wybrali na kanclerza Gerharda Schrödera, to byliby idiotami. Ten wpis miał charakter prywatny, wprawdzie autor tweeta był kiedyś korespondentem w Warszawie. Gdyby był nim nadal i sformułował takie zdanie, to rzeczywiście należałoby uznać to za mocno nietaktowne.
Odnoszę wrażenie, że wygrana PiS wprawiła w stan dygotu niemieckie media, choć pojawiają się również głosy bardziej zrównoważone. Czy pana wizja rządów PiS także wprawia w przerażenie?
Nie drżę z tego powodu, a jestem w Polsce już ładnych parę lat, nie tylko zresztą ja. Podobnie jak np. Konrad Schuller, korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Obaj widzieliśmy rządy braci Kaczyńskich. Problem w relacjonowaniu tego, co się dzieje w Polsce, to częściowo odmienności słownika. Nie zawsze proste tłumaczenie pewnych pojęć oddaje ten sam sens. Narodowo-konserwatywny czy konserwatywno-liberalny to pojęcia, które niekoniecznie oznaczają to samo w Polsce i w Niemczech. Określenie np. Andrzeja Dudy słowem „konserwatywny” nie ma konotacji negatywnych. Jednak przy opisie PiS pojawia się wiele określeń, które mają w niemieckim słowniku pojęciowym konotacje bardziej negatywne. „Nationalistisch”, „rechts-national” czy „national-populistisch” trudno rzeczywiście uznać za neutralne. (...)