Eksperci Laska mają uzasadniać oficjalną wersję katastrofy smoleńskiej. Dlaczego ich wyjaśnienia mają być okryte tajemnicą? Dlaczego dziennikarze mają im w tym pomagać?
Bronisław Wildstein
"W kancelarii premiera odbyło się nieoficjalne spotkanie zespołu smoleńskiego Macieja Laska z wybranymi dziennikarzami, na które nie wpuszczono Samuela Pereiry z »Gazety Polskiej«. Chodziło o to, aby dziennikarze specjalizujący się w Smoleńsku mogli swobodnie porozmawiać z ekspertami – ale pod warunkiem utrzymania w tajemnicy źródeł informacji. Tego typu imprezy nie są niczym niezwykłym, praktykują je wszystkie rządy. Ale niewpuszczenie Pereiry – choć mające logiczne podstawy (trudno było spodziewać się, że dotrzyma warunków uczestnictwa) – okazało się oczywistą niezręcznością".
Proszę wybaczyć ten przydługi cytat pochodzący z jednego z głównych artykułów zeszłotygodniowego „Newsweeka”. Artykuł podpisany jest przez Rafała Kalukina, a zatytułowany „Tuba”. Właściwie tytuł jest autodefinicją i mógłby służyć jako podpis dla całego pisma. Przytoczony fragment natomiast stanowi doskonałą próbkę dziennikarstwa III RP. Niedawno wskazałem jego siedem grzechów głównych w tekście z natury rzeczy syntetycznym. Cytowany wyimek pozwala dokonać jego analizy.
„Tego typu imprezy nie są niczym niezwykłym, praktykują je wszystkie rządy” – czytamy. Zdanie to nie mogłoby się ukazać w oryginalnej, amerykańskiej wersji „Newsweeka”, ponieważ jego jaskrawy fałsz byłby oczywisty dla każdego czytelnika. W demokratycznym, traktującym poważnie media państwie „impreza” taka nie mogłaby się odbyć. Amerykańscy dziennikarze doskonale wiedzą, że ich funkcją jest ujawnianie i przekazywanie informacji władzy zwierzchniej, czyli obywatelowi, którego rząd ma być reprezentantem. Ani w Stanach Zjednoczonych, ani w zachodniej Europie nie mogłoby odbyć się „nieoficjalne” spotkanie w Kancelarii Prezydenta czy premiera, ani – tym bardziej – jego organizatorzy nie mogliby stawiać warunku tajności dziennikarzom.
Owszem, również w tamtych krajach istnieją nieformalne relacje między dziennikarzami a politykami, funkcjonuje między nimi gra, w której obie strony próbują siebie wykorzystać, ale to dzieje się za kulisami i stanowi kuchnię polityczno-medialnego układu.
Oficjalnie jednak dziennikarz nie może przyznawać się, że posiada od polityka wiedzę na temat spraw publicznych, której nie może przekazać obywatelowi. Byłoby to sprzeniewierzenie się swojej misji. W cytowanym fragmencie widzimy zaprzeczenie takiej postawy. Eksperci Laska mają uzasadniać oficjalną wersję katastrofy smoleńskiej. Dlaczego ich wyjaśnienia mają być okryte tajemnicą? Dlaczego dziennikarze mają im w tym pomagać?
W jakich sprawach eksperci z dziennikarzami mają się sekretnie porozumieć? Dlaczego obawiają się działać jawnie? Jedynymi uzasadnieniami mogą być brak argumentów i próba manipulacji.
W funkcjonującej demokracji wyjaśnienie katastrofy tej miary byłoby priorytetem władz, a dziennikarze slidarnie naciskaliby na ujawnienie wszystkich jej okoliczności.W III RP władze organizują tajne spotkanie i dobierają sobie właściwych rozmówców spośród dziennikarzy.
I na tym polega specyfika „demokracji” III RP, w której władze współdziałają z dziennikarzami w celu ukrywania niewygodnych dla siebie tajemnic. Ci, którzy tak jak Pereira „nie dotrzymują warunków” tego układu, są „logicznie” – jak pisze Kalukin – eliminowani z gry. Jedyne, co uwiera dziennikarza „Newsweeka” (wcześniej „Wyborczej”), to „niezręczność” władzy.
Oto wzorzec dziennikarza III RP. Notabene jego artykuł wymierzony jest w TV Republika.