Wiadomość o rezygnacji papieża Benedykta XVI spadła jak grom z jasnego nieba. Informacja ta spowodowała metafizyczny dreszcz?
Czy metafizyczny, tego nie jestem pewien, ale na pewno egzystencjalny. Odprawiałem mszę św. w sanktuarium Matki Bożej z Lourdes w Warszawie. Byłem przy ołtarzu, gdy ta wiadomość została opublikowana. Gdy zeszliśmy po mszy św. do klasztoru, dostaliśmy informację z Radia Warszawa, że Benedykt XVI ogłosił abdykację. Dla mnie było to – podobnie jak dla wielu – zaskoczeniem. Przyjąłem ją z całą świadomością powagi chwili, gdyż jak wiadomo, są to bardzo rzadkie sytuacje w życiu Kościoła katolickiego. Zwracam jednak uwagę, że jest to możliwość przewidziana przez Kościół.
Nie było żadnych sygnałów? W grudniu 2011 r. Antonio Socci napisał o plotkach, które krążyły na ten temat w Watykanie.
Miałem kilka sygnałów z otoczenia papieża Benedykta i od tych, którzy w ostatnim czasie się z nim widywali, że sprawiał wrażenie człowieka osłabionego, nieco wyczerpanego. Uważam, że powody abdykacji, które podał Ojciec Święty, są prawdziwe i ci komentatorzy, którzy szukają tu jakiegoś drugiego dna, po prostu się mylą. Warto jednak podkreślić, że mimo utraty sił fizycznych papież zachowuje młodość i żywość umysłu. Gdy uczestniczyłem w II Synodzie dla Afryki w 2009 r., Benedykt XVI na jego rozpoczęcie komentował hymn do Ducha Świętego „Veni Creator Spiritus”. Długi, ponad 20-minutowy, teologiczny, ciągły wykład wygłosił z pamięci, bez żadnych notatek.
Nie był jednak jedynym tak wiekowym i tak schorowanym papieżem w historii. A jednak abdykował.
Ojciec Święty zdawał i zdaje sobie jednak sprawę, że dzisiaj posługa papieska wymaga ogromnej ruchliwości i podejmowania wyczerpujących podróży. Podróże zagraniczne zaczął odbywać papież Paweł VI. Wiadomo, jak często podróżował Jan Paweł II w ciągu długoletniego pontyfikatu. Dla Benedykta XVI ostatnie podróże były bardzo wyczerpujące. To jedno. Ale Ojciec Święty ma również świadomość bardzo szybkich zmian społecznych, mutacji i różnych problemów, które wymagają szybkiego działania. Uznał, że dalej powinien mierzyć się z nimi ktoś, kto do tej sytuacji przystąpi z nowymi siłami. „Głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary. Niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do wykonywania powierzonej mi posługi” – to jest centralne zdanie papieskiego oświadczenia. Wzbudziło ono zdumienie i zaskoczenie.
Podejrzliwi komentatorzy przekonują, że Ojca Świętego przytłoczyły „brudy Watykanu”, afery z kamerdynerem, gwardią papieską, bankiem watykańskim.
Takie komentarze są na ogół zupełnie bezpodstawne. Pracowałem w ważnej watykańskiej Kongregacji Ewangelizacji Narodów, która swoją działalnością jurysdykcyjną obejmuje połowę świata. W porównaniu z innymi instytucjami Kuria Rzymska uderza nikłością personelu. Pracuje w niej około 4 tys. osób. Proszę sobie to porównać np. z Unią Europejską, gdzie mamy całe tabuny urzędników. Cała praca Kurii Rzymskiej opiera się na zaufaniu. Nie ma wyczerpującej kontroli ze strony nadzorców.
Ani działu audytu.
(śmiech) Nie ma działu audytu, ale oczywiście jest jakaś ocena rezultatów, bo trzeba wykonywać konkretną pracę. Ale nie da się tego porównywać z jakimiś korporacjami. Ojciec Święty cieszy się ogromnym zaufaniem i szacunkiem pracowników. To nie ulega żadnej wątpliwości.
Trudności, jakie się pojawiły, mają charakter – powiedziałbym – egzogenny. Mamy narastającą falę agresji w stosunku do Kościoła. Pojawiły się silne próby penetracji struktur kościelnych i trudności związane z Vatileaks czy nagłaśniane kłopoty banku watykańskiego. To są w dużej mierze problemy pochodzenia zewnętrznego. Zresztą Ojciec Święty nie ogłosił swojej abdykacji wcześniej, chociaż – jak już wiadomo – z zamiarem rezygnacji nosił się po podróży do Meksyku i na Kubę. Uporządkował problemy, które wybuchły w ostatnim czasie pontyfikatu. Zakończyło się śledztwo w tej przeciekowej sprawie, co nie oznacza, że jest ona wyjaśniona. Proces trwa. Trudno sądzić, że kamerdyner działał sam dla siebie i nie był z nikim powiązany. Te kłopoty to błędna ścieżka oceny decyzji papieża i osobiście jej nie podzielam.
Na początku pontyfikatu papież prosił, aby modlić się za niego, żeby nie bał się wilków, które przychodzą do owczarni chrystusowej.
I o tym właśnie mówię. Są infiltracje, których celem jest destabilizacja w Kościele. Oczywiście po takich bolesnych próbach Kościół wprowadza natychmiast korekty i bierze pod uwagę, aby takie wydarzenia się nie powtarzały. Jak powiadam, Kościół jest oparty na zaufaniu i tego nie można zmienić. Inaczej Kościół nie byłby Kościołem.
Który z kierunków działań prowadzonych przez Benedykta XVI wydaje się księdzu arcybiskupowi najważniejszy?
Było ich kilka. Chciałbym powiedzieć o jednym, który podkreślił sam Benedykt XVI na początku pontyfikatu, kiedy mieliśmy w grudniu 2005 r. coroczne spotkanie bożonarodzeniowe dla Kurii Rzymskiej. Przemówienie wówczas wygłoszone nadawało i nadaje ton całemu pontyfikatowi. Papież mówił o dwóch hermeneutykach: hermeneutyce zerwania, która dokonała się na zachodzie Europy i w USA, oraz o hermeneutyce ciągłości, która była jego hermeneutyką. Nie sama reforma, ale reforma w ciągłości. Nie zapominajmy, że dwaj ostatni papieże byli uczestnikami Soboru Watykańskiego II. Kardynał Karol Wojtyła był członkiem, uczestnikiem soboru, natomiast młody teolog Joseph Ratzinger był ekspertem. W tym przemówieniu Benedykt XVI jasno pokazał, że Kościół rozwija się w sposób linearny, a nie skokowy. Tę linearność chciał zachować. Wzorem są ewangeliczne przypowieści wzrostu.
Jednym z objawów kryzysu posoborowego była ogromna desakralizacja Kościoła. Benedyktowi udało się położyć temu kres?
Jeżeli wyznajemy wiarę w Kościół, a to przecież ostatni artykuł naszego credo, to wierzymy nie w instytucję, ale w to, co sobór nazwał powszechnym sakramentem zbawienia dla całej ludzkości. Nie ma Kościoła bez sakralności. Pamiętam, jak uczestniczyłem w liturgii mszy św. we Francji w 1974 r. Były to raczej braterskie spotkania, bez czytań liturgicznych, bez szat liturgicznych. Jeśli to porównać np. do liturgii Wschodu, to zupełnie nie dziwię się, że Ojciec Święty chciał przywrócić liturgii utracony blask. I to liturgii rytu zwyczajnego, nie rytu przedsoborowego, czyli potrydenckiego, który autoryzował jego stosowanie, ponieważ nigdy nie był odwołany, ale też jako ryt nadzwyczajny, a nie zwyczajny został dopuszczony do praktyki po to, żeby ci, którzy odchodzili od Kościoła z powodu tej redukcji ekspresji liturgii, mogli znaleźć jakiś pomost powrotu. I tak się stało.
Benedykt XVI chciał znowu przydać liturgii splendoru, przywrócić w centralne miejsce kościołów krzyż. Liturgia to święte czynności, namaszczenie i pietyzm, nie można ich ani pauperyzować, ani wulgaryzować. Wiadomo, że spotkało się to ze sprzeciwem tych, którzy tę liturgię tak zmasakrowali.
Benedyktowi nie udało się dokończyć dzieła powrotu lefebrystów. Kolejnemu papieżowi się uda?
Myślę, że tego dzieła nie da się dopełnić w całości. Być może jeszcze jakaś frakcja powróci do komunii z Kościołem. Jednak jakieś twarde jądro pozostanie, które będzie trwać przy swoim. Oni do końca już będą wegetować, co zresztą często zdarzało się po wielkich soborach. Opisywał to kiedyś nawet kard. Ratzinger, że po wielkich soborach zawsze następował kryzys. Nie tylko po Soborze Watykańskim II.
Na jakie wydarzenia z pontyfikatu Benedykta XVI zwrócił ksiądz arcybiskup szczególną uwagę?
Wydaje mi się, że trzeba widzieć kilka komplementarnych rzeczy. Przede wszystkim dokumenty, które wydał. To naprawdę były wielkie wydarzenia dla Kościoła. Chciałbym panom zwrócić uwagę na encykliki, które dotyczyły wiary i wyrazu tej wiary przez tzw. cnoty teologalne, które odnoszą się bezpośrednio do Boga, Chodzi o cnoty wiary, nadziei i miłości. W porządku ważności papież zaczął od miłości i napisał „Deus Caritas est”. Późnej „Spe salvi” o nadziei. I na tę trzeba zwrócić szczególną uwagę. Dwa lata przed śmiercią Jan Paweł II opublikował adhortację posynodalną „Ecclesia in Europa” – całą poświęconą nadziei, że Jezus Chrystus jest nadzieją dla Europy, która straciła nadzieję, dryfuje. Jan Paweł II analizuje sytuację Europy pod kątem przyszłości i księgi Apokalipsy. Benedykt XVI w „Spe salvi” jakby nawiązał dialog ze swoim poprzednikiem i ukazał nadzieję nie tylko dla Europy, ale także dla całego świata.
A odchodząc od dorobku Benedykta XVI jako wielkiego teologa do sfery gestów, wydarzeń?
Zarzuca mu się, że był autorytatywny, rządził w sposób zcentralizowany, a zwołał przecież bardzo ważne synody biskupie. Na przykład o Słowie Bożym. To zgromadzenie, a później adhortacja „Słowo Boga” rozwinęły tezę, że chrześcijaństwo nie jest religią księgi, jak się powszechnie powtarza. Jest religią żywego Słowa Bożego, jest spotkaniem z żywym Słowem Bożym, Jezusem Chrystusem, umarłym i zmartwychwstałym, żyjącym w Kościele. I wiara zaczyna się od spotkania z tym Jezusem Chrystusem na ścieżkach swojego życia. Gdy nie ma tego spotkania, nawet przy znajomości katechizmu, teologii będziemy mieć teoretyków chrześcijaństwa, ale nie wierzących. Wcześniej był synod poświęcony Eucharystii i dokument „Sakrament miłości”. Do tego dwa synody specjalne, geograficznie o dużym znaczeniu dla Kościoła powszechnego. Drugi Synod Specjalny dla Afryki i Synod dla Bliskiego Wschodu. Jeden kontynent będący kontynentem nadziei i drugi, na którym mamy do czynienia z dużym cierpieniem chrześcijan. Niekorzystnym kontekstem, jaki zaistniał dla wierzących – paradoksalnie – po obaleniu dyktatorów w krajach Bliskiego Wschodu, np. Saddama Husajna, za którego panowania chrześcijanie żyli w większej wolności niż dzisiaj. Bardzo ważne były też podróże Benedykta XVI. Moją uwagę zwrócił aplauz i entuzjazm, jakimi na Ojca Świętego reaguje młodzież. Widać to było zwłaszcza podczas pielgrzymki do Afryki, w Kamerunie i Angoli, a także podczas Światowych Dni Młodzieży w Madrycie, gdzie tłumy trwały przy nim mimo ulewnego deszczu.
Papież wielokrotnie dawał sygnały, że jego pontyfikat jest silnie związany z osobą Jana Pawła II.
Pontyfikat Benedykta XVI jest kontynuacją pontyfikatu Jana Pawła II. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Warto jednak powiedzieć też o różnicach, jakie przecież musiały zaistnieć. Na pewno profesorska osobowość Ojca Świętego jest inna niż jego polskiego poprzednika. Benedykt XVI był bardziej teologiem niż filozofem, prawdziwym znawcą myśli św. Augustyna. Z kolei Jan Paweł II był bardziej filozofem niż teologiem, nawiązywał do myśli św. Tomasza z Akwinu. Daje to nieco inną barwę ich dziełom, ale one wszystkie są komplementarne.
Ciekawe, że Benedykt XVI bardzo często nawiązywał do papieża Pawła VI. Tego papieża, który tak bardzo wycierpiał z powodu kryzysu posoborowego i niewierności najbliższych współpracowników, masowych odejść z kapłaństwa i życia zakonnego oraz tej desakralizacji, o której mówiliśmy. Często nawiązywał do encyklik Pawła VI i w stylu bycia był do niego podobny.
Benedykt XVI zostanie kiedyś wyniesiony na ołtarze tak jak Jan Paweł II?
Jako najwyższej klasy teolog Benedykt XVI zostawił wielki dorobek intelektualny. Jego pontyfikat zostawia trwały ślad w Kościele. Mam cichą nadzieję, że kiedyś będzie beatyfikowanym i kanonizowanym papieżem, pierwszym teologiem po św. Alfonsie Liguorim, czyli po XVIII w. To bardzo znaczące – zważywszy na dużą liczbę teologów – że ani wiek XIX, ani XX nie przyniosły żadnego świętego z tej grupy.
Jaki był według księdza arcybiskupa najtrudniejszy moment tego pontyfikatu? Jedni mówią o krytyce świata islamu po wykładzie w Ratyzbonie, inni o sprawie pedofilii, w której rozwiązywanie papież włączył się jeszcze, gdy był kardynałem.
Postrzegam Ojca Świętego jako papieża cierpienia. W tym zresztą widzę jego podobieństwo do Pawła VI. Nie ulega wątpliwości, że bardzo cierpiał z powodu tego, co dzieje się we wnętrzu Kościoła. Widział zło, które się wkrada, nie tylko do Kościoła, ale i do poszczególnych społeczeństw. Był bardzo wrażliwy i świadomy problemów naszego czasu. A ludzie świadomi najbardziej cierpią, bo cierpienie jest pochodną świadomości. Wspominałem pierwsze przemówienie do Kurii Rzymskiej, ale tak samo polecam ostatnie przemówienie z grudnia 2012 r. Benedykt XVI daje tam diagnozę współczesności i po raz pierwszy cytuje długi passus rabina Francji Gillesa Bernheima. Za rabinem wykazuje, że dzisiejsze ataki na autentyczną postać rodziny składającej się z ojca, matki i dziecka mają głębszy wymiar. Wprost mówił o ideologii „gender”, niebezpieczeństwach tej nowej filozofii płciowości i głębokim błędzie tej teorii oraz o podporządkowanej jej rewolucji obyczajowej.
Podkreśla ksiądz serdeczność papieża, jego ciepło, a w mediach nadal jest „pancernym” Ratzingerem. W „Gazecie Wyborczej” przedstawiono sylwetkę papieża w tekście zatytułowanym „Pancerny kardynał nie lubił tłumów”.
To niejedyny „kwiatek” z tej gazety. Pojawiło się też stwierdzenie, że „papież opuścił Łódź Piotrową”. To błąd teologiczny. Czym innym jest kierować Łodzią Piotrową, a czym innym jest ją opuścić. Łódź Piotrowa to Kościół. Papież nie złożył aktu apostazji, tak jak wielu sympatyków tej gazety.
Skoro już jesteśmy przy przeciwnikach i zagorzałych krytykach papieża – widać ich entuzjazm. Mają nadzieję, że na czele Kościoła stanie ktoś, kto zniszczy zmurszałą tradycję Kościoła i dokona skokowych zmian.
Muszę rozczarować tych, którzy z nadzieją na to czekają. Widziałem nawet taki komentarz inteligentnej i zdolnej dziennikarki (specjalnie nie podaję nazwiska), która przypierała do muru swoich interlokutorów pytaniem, kiedy w końcu Kościół zaakceptuje rewolucję obyczajową i pójdzie z duchem czasów. Odpowiedź brzmi: nigdy. Im szybciej to sobie uświadomią, tym mniej będą rozczarowani. Bo Kościół nie zmieni ani Dekalogu, ani praw ewangelicznych, ani prawa objawionego, ani prawa naturalnego. Ta stała linia organiczna będzie utrzymana. Co oczywiście zwiastuje też ciężki pontyfikat następcy Benedykta XVI. Ale skoro Kościół jest podobnie jak Chrystus z definicji znakiem sprzeciwu, to musi też ponosić tego konsekwencje.