Z podwójnych numerów tygodników wieje świąteczną sztampą i nudą − trudno opanować ziewanie już przy spisach treści. Osobliwy prezent zaproponował swym czytelnikom „Wprost”: pięć tysięcy któryś wywiad z Lechem Wałęsą, po raz pięć tysięcy któryś powtarzającym te same mądrości chłopka-roztropka i dającego upust megalomanii, której dorównuje tylko poczucie niedocenienia i frustracja. Między innymi po raz pięć tysięcy któryś Wałęsa oznajmia, że winien katastrofie smoleńskiej jest Jarosław Kaczyński, bo naciskał na brata, żeby lądował. „Czy ma pan na ten temat jakąś wiedzę?” − pytają dziennikarze „Wprost”. „To bardziej intuicja i logika… Przecież nie rozmawiali o kotkach, gdy była taka sytuacja w powietrzu! Znam Kaczyńskich doskonale. Wiem, że Lech nie robił żadnego ruchu bez konsultacji z Jarosławem.”
Znacie ten kawał, jak pytano rabina, gdzie Pismo nakazuje noszenie jarmułek? A rabin odczytał im, że zaraz na samym początku: wyszedł Abraham z domu ojca swego. Rebe, ale gdzie tutaj o jarmułkach? No co wy, to myślicie, że ojciec Abraham by wyszedł z domu z gołą głową!? Ot, takiego to mędrca, a raczej mędrka, posłał Donald Tusk do Europy. I tak sobie mędrkuje we „Wprost” były TW Bolek na każdy temat, o jaki go zagadną.
O to, jakie są dowody, że Wałęsa kłamie, wypierając się, iż był „Bolkiem”, pyta w „Superaku” redaktor naczelny Sławomir Jastrzębowski historyka Sławomira Cenckiewicza. Cenckiewicz streszcza fakty, opowiada też o tym, jak wyglądało nadanie Wałęsie „statusu pokrzywdzonego”, jak procedował sąd, użyty przez Wałęsę przeciwko Krzysztofowi Wyszkowskiemu… Wszystko konkretne, ścisłe, ze wskazaniem źródeł − odwrotność propagandowego dyskursu III RP, która stale każe nam wierzyć „autorytetom”, rechotać, oburzać się lub bić brawo razem z nimi i nie pytać o żadne konkrety.
Warto ten wywiad wyciąć i zachować (jest też na stronie internetowej gazety). Przyda się też informacja, która znajduje się na przeciwnej stronie: na przyszły rok rząd zaplanował wyciśnięcie aż 13 mld złotych z obywateli tytułem opłat, danin, kar, wszelkiego rodzaju mandatów etc. Cesarz Kaligula, gdy mu brakowało pieniędzy, posyłał na ulice zbrojnych z poleceniem, by każdego złapanego przechodnia czesali co do grosza, aż zbiorą wyznaczony na dany dzień limit. W mowie miłości Tuska nazywa się to „wzmożeniem intensywności kontroli skarbowych”.
Jak w praktyce wygląda takie „wzmaganie”, pokazuje niezwykle ciekawy komentarz Barbary Kasprzyckiej na drugiej stronie „Dziennika Gazety Prawnej”, opisujący skutki rządowej akcji walki z przewlekłością w udzielaniu pozwoleń budowlanych. W statystykach zmiana przepisów spowodowała zmniejszenie opóźnień i awans o cztery pozycje w rankingu Banku Światowego, w praktyce − zmiana nie poprawiła nic, albo wręcz jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Ale wiadomo, co dla tej władzy ważniejsze.
W innym miejscu jednak z DGP wieje optymizmem. Gospodarka już nie hamuje, zbliża się odbicie. Rentowność polskich obligacji to dobry znak, wbrew krakaniu fundacji Balcerowicza, przekroczenie progu ostrożnościowego nam na pewno nie grozi, więc to, że rząd rozmontował na wszelki wypadek związane z tym progiem mechanizmu naprawcze, nie ma znaczenia. A komuż to tak „patoka z gęby płynie”? A panu Wojciechowi Kowalczykowi, podsekretarzowi w Ministerstwie Finansów. A co powie pan Kowalczyk, kiedy się okaże, że to wszystko nieprawda? Najpewniej nic, bo kto go będzie niby pytał. A jak się taki znajdzie, to powie, jak komisarz Lewandowski, że przecież to był przecież „durny raczej” oficjalny wywiad do gazety. Albo tylko zrobi „ouups”.
I jeszcze coś z DGP: w latach 2014-2020 polscy emigranci wytworzą dla Zachodu dobra warte 130 mld euro. Tyle własnej krwi oddaliśmy Unii w zamian za 300 miliardów złotych, i ewentualnie jeszcze drugie tyle w przyszłości, na ekrany przy autostradach, stadiony, aquaparki i elegancką kostkę brukową na ulicach miasteczek. Warto wiedzieć, że ten rachunek ma drugą stronę i że jest ona właśnie taka.
Z kolei „Gazeta Polska Codziennie” oblicza, ile Polska traci wpływów z ceł wskutek ucieczki importerów przed bałaganem i biurokracją naszych urzędów do innych krajów Unii, głównie do Niemiec. Wychodzi, że clenie jadących do Polski towarów w UE umniejszyło wpływy budżetu III RP o 3,6 mld złotych rocznie. Nic dziwnego, że trzeba wysyłać na drogi dodatkowe brygady tajniaków z radarami, żeby odbić sobie takie straty na mandatach.
A „Rzeczpospolita” cytuje dane Eurostatu, zgodnie z którymi „zielona wyspa” obsunęła się w dół w dorocznym rankingu zamożności państw UE. W ubiegłym roku byliśmy na miejscu 5. od końca, w tym na 4. − wyprzedziła nas Litwa. Choć Litwa przecież na tuskowych mapach zaznaczana jest na czerwono, nie na zielono, a trwające wciąż wyludnianie się „fajnej Polski” przy metodologii Eurostatu (PKB na głowę obywatela) dodatkowo poprawia nam statystykę. Cud? Całe szczęście, że są w Unii jeszcze Łotwa, Bułgaria i Rumunia.
„Rzeczpospolita” zastanawia się też, co się stało, że rząd dotąd zapewniający nas gniewnie, iż współpraca z Rosjanami układa się wspaniale, nagle buduje sobie wizerunek twardzieli, ostro przeciwstawiających się „arogancji” Rosjan i walczących o wydanie wraku. Moja odpowiedź: dopiero się stanie. Czy raczej, dopiero się okaże. I najwyraźniej rząd już się domyśla, co się niebawem okaże, i zawczasu rozpaczliwie szarpie pijarowską wajchę. Ktoś uwierzy? Bo ja wiem, wiadomość, która niedawno przemknęła przez portale, że wielka liczba Polaków spodziewając się wyprorokowanego jakoby przez Majów końca świata zaczęła gromadzić zapasy żywności zdaje się wskazywać, że ludzi wystarczająco głupich, by uwierzyć w kolejną propagandową kreację władzy, wciąż nie brak.