Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, co wydarzenia w Egipcie mogą oznaczać w dłuższej perspektywie dla całego regionu, jak widzą je zwykli Egipcjanie, dlaczego Zachód ma z tym kłopot etc., to polskie media może sobie całkowicie odpuścić. Zwłaszcza telewizje… informacyjne.
Tam informacje na temat Egiptu sprowadzają się do chronologicznego przedstawiania zdarzeń, uzupełnionego komentarzami turystów z lotniska, którzy czekają na samolot do Hurghady i radośnie oznajmiają, że „jest ryzyko, jest zabawa”.
– To nie wina mediów, to widzowie nie chcą oglądać programów poświęconych sprawom zagranicznym. A my się dostosowujemy – to najczęstsze tłumaczenie, jakie można usłyszeć od szefów telewizji, wydawców, dyrektorów.
O ile zrozumiałe wydają się kalkulacje stacji ogólnopolskich, by za wszelką cenę bronić oglądalności (i pieniędzy), bo do tego przecież zostały powołane, o tyle mniej zrozumiałe jest to, dlaczego w tym samym kierunku podążają stacje informacyjne. Tym ostatnim zależy bowiem ponoć także na opiniotwórczości i wiarygodności.
Parę lat temu kierownictwo TVN tłumaczyło, że przenosi wszystkie programy polityczno-publicystyczne do TVN24 właśnie po to, by oddzielić rozrywkę od poważnej tematyki, która nie wszystkich interesuje. Wydawało się to nawet rozsądne. Szybko jednak się okazało, że tutaj też rządzą wyłącznie słupki, a opiniotwórczość i wiarygodność to tylko slogany. Dzisiaj, oglądając TVN24, ma się wrażenie, że stacja ta niewiele różni się od stacji matki. Brakuje tylko jakiegoś politycznego reality show, ale to pewnie kwestia czasu (chętni na pewno się znajdą).
Polsat News bronił się nieco dłużej. Jednak niedawne zdjęcie z anteny programu „To był dzień na świecie” i zastąpienie go programem z założenia sprowadzającym się do pyskówki dwóch zaproszonych gości dopełniło poczucie zawodu u wielu widzów, oczekujących od stacji informacyjnej informacji, a nie rozrywki czy infotainmentu.
Przy postępującej tabloidyzacji stacji komercyjnych jak brylant lśnić mogłyby stacje publiczne. O ile w pewnym sensie poziom trzyma jeszcze Polskie Radio, o tyle o publicznej telewizji powiedzieć się tego nie da.
Raptem kilkanaście dni temu się dowiedzieliśmy, że największy program informacyjny („Wiadomości”) właśnie zlikwidował... redakcję zagraniczną. Jej były już szef publicznie ogłosił, co o tym myśli. I trudno się z Karolem Małcużyńskim nie zgodzić.
– Oglądalność nie może być jedynym kryterium dla telewizji publicznej. Właśnie to spowodowało, że „Wiadomości” nie są już programem informacyjnym. Teraz szefowie chcą tzw. tematów dla ludzi, dlatego w każdym programie mamy po dwie makabry, czytaj „jakieś ludzkie nieszczęście”. A przecież telewizja nie jest od tego, aby zaspokajać jedynie te „przeciętne gusta”. Trzeba wręcz narzucać telewidzowi pewien standard. Można robić lżejsze tematy, ale nie muszą być one głupkowate – stwierdził Małcużyński w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Możemy dziś załamywać ręce nad tym, że Polacy coraz mniej czytają, że wolą „Pamiętniki z wakacji” od Teatru Telewizji i seriale od dokumentów, ale to nic nie da.
To błędne koło, z którego media nie próbują wyjść, bo tak jest im łatwiej. Całą odpowiedzialność za wszystkie obrażające inteligencję widza produkcje można zrzucić na skretyniałych odbiorców. I robić w spokoju swoje. Bo eksperymenty z ambitniejszymi projektami to zawsze ryzyko. Nikt go nie podejmie w tak złym dla rynku medialnego czasie. Dlatego gdy CNN poświęca całe programy wydarzeniom z Egiptu, u nas na paskach króluje pendolino, wybory najpiękniejszej uczestniczki lekkoatletycznych mistrzostw świata i bijatyka kibiców z Meksykanami. Co pozostaje polskim telewidzom, którzy nie godzą się na takie traktowanie? Pilot w dłoń!