Dawno, dawno temu był sobie kraj, w którym zbyt wiele rzeczy było na opak, by mógł przetrwać, ale jednocześnie wydawało się, że gnił będzie i upadał bez końca. W tym kraju, tak jak w każdym innym, młodzi sarkali na szkołę, zakochiwali się w „najpiękniejszej w klasie, bez dwóch zdań”, zbierali się na szkolnych potańcówkach i na skromnych prywatkach, próbowali pierwszych papierosów i pierwszej wódki, tyle że za oknami czaił się duszny PRL, więc nie był to kraj jak każdy inny. W powieści „Prince Polonia” Max Cegielski pisze o tamtych czasach, o tamtych chłopakach, dziewczynach, wskrzeszając klimat, którego sam doświadczył, choć troszkę oszukuje, bo jest z rocznika 1975, więc w latach pierwszych miłostek opisywanych przez siebie bohaterów był brzdącem, a nie potencjalnym panczurem czy zapalonym słuchaczem Lady Pank. Ci bowiem są już dojrzewającymi nastolatkami w roku 1983, czyniąc i przeżywając wszystko to, co dla małego Maksia w owym czasie było dopiero pieśnią przyszłości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.