Niewiele osób wie o tym, że pięć lat przed polską tzw. transformacją ustrojową w Nowej Zelandii ruszyła głęboka przebudowa tamtejszej gospodarki. W 1984 r. kraj na antypodach po dekadach coraz głębszego etatyzmu, protekcjonizmu i interwencjonizmu państwowego znalazł się w bardzo nieciekawej sytuacji. Omnipotentne państwo szeroko angażowało się w prowadzenie działalności gospodarczej. Władze zajmowały się nie tylko edukacją, służbą zdrowia i sprawami socjalnymi, lecz także zarządzały takimi gałęziami gospodarki, jak poczta i telekomunikacja, transport, kopalnie, sektor naftowy, gazowy, energetyczny, bankowy czy ubezpieczeniowy, budowa domów, produkcja filmów, turystyka, lasy. Było to bardzo nieefektywne i drenowało finanse państwa. Ponadto bardzo mocno uregulowane było rolnictwo, które miało istotny udział w eksporcie kraju. Co więcej, prywatna inicjatywa była tłamszona regulacjami, a na dodatek w latach 70. przeprowadzono nieudany program Think Big, który polegał na wielkich państwowych inwestycjach przemysłowych. Na przykład uruchomiono hutę, która produkowała dwa razy więcej stali, niż potrzebował nowozelandzki przemysł, a możliwości eksportowe były ograniczone.
Czytaj też:
Z Kościołem nie chcemy mieć nic wspólnego. Ale biada, jak nam sutannowi czegoś odmówią
Czytaj też:
Co z rekonstrukcją rządu? Rzecznik rządu podaje nowe informacje
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.