Czyż można sobie wyobrazić coś bardziej przerażającego niż historia Pawki Morozowa? 14-letniego pioniera ze wsi Gierasimowka w guberni tobolskiej, który w 1932 roku doniósł tajnej policji politycznej na własnego ojca-„kułaka”. I w ten sposób spowodował jego śmierć.
Jak koszmarny i nieludzki musiał być system, który doprowadził to nieszczęsne dziecko do popełnienia tak odrażającego, odpychającego czynu… Do takiego upodlenia…
Mało tego, system ten wylansował Pawkę Morozowa na wzór do naśladowania dla innych dzieci. Postawił mu pomniki, kazał pisać na jego cześć wiersze, poematy i książki, kręcić filmy. Podobiznę dziecka-zdrajcy-zbrodniarza umieścił zaś na znaczku pocztowym.
To jest właśnie bolszewizm w pełnej krasie. System, którego nadrzędnym celem była deprawacja rasy ludzkiej. Rozbicie wszelkich więzi społecznych – na czele z więzami rodzinnymi – i wyprodukowanie społeczeństwa bezwzględnych fanatyków. Donosicieli i oprawców, gotowych bez mrugnięcia okiem wydać na śmierć własną matkę i ojca.
To bowiem dzieci były najbardziej podatne na sowiecką indoktrynację. Z natury naiwne i łatwowierne, nie pamiętały stosunków panujących w Rosji przed rewolucją. Sowieccy agitatorzymogli im więc wmówić, że ludzie w krajach kapitalistycznych żyją jeszcze gorzej niż ludzie sowieccy.
Szczególnie duże zasługi w tym piekielnym dziele miały sowieckie organizacje młodzieżowe – pionierzy i Komsomoł – które prały dziecięce mózgi i w efekcie wykoleiły młode pokolenie.
Sowieckie dzieci nie tylko urządzały w klasach propagandowe „kąciki leninowskie”, nie tylko maszerowały w pierwszomajowych pochodach, ale urządzały również „procesy pokazowe” swoich kolegów i koleżanek wywodzących się z „elementów klasowo obcych”. Bawiły się w prokuratorów i czekistów. Demaskowały nauczycieli o kontrrewolucyjnych poglądach.
Izaak Babel nie przez przypadek pisał, że w Związku Sowieckim szczerze rozmawiać można było tylko z żoną pod kołdrą w łóżku. Własnych dzieci bowiem, człowiek nie mógł być już pewien.
O tym co bolszewizm zrobił z dziećmi może świadczyć następujący list, który grupa dziewięciolatków, wysłała do „Pionierskiej Prawdy”:
„Myśmy się niezmiernie cieszyli, gdy przeczytaliśmy o wyroku skazującym na śmierć. Jakże by to było pięknie choć na chwilę być tym czekistą, który złapał brudnych łajdaków. My, dzieci, oświadczamy, że wyrok sądu jest naszym wyrokiem. Zbieraliśmy się codziennie przy głośniku, wysłuchując sprawozdania z procesu kontrrewolucyjnych morderców. Przedwczoraj usłyszeliśmy wyrok. Byliśmy szalenie uradowani.”
A oto list pewnej młodej, żarliwej bolszewiczki napisany w 1937 roku do członka politbiura Własa Czubara:
„Nie wiem, o co oskarżono mojego ojca i stryja ani na ile zostali skazani. Jest mi wstyd i nie chcę wiedzieć. Głęboko wierzę, że sąd proletariacki jest sprawiedliwy i skoro zostali skazani, to znaczy, że na to zasłużyli. Nie ma we mnie uczuć córki do ojca, jedynie wyższe poczucie obowiązku obywatela sowieckiego wobec ojczyzny, Komsomołu, który mnie wychował, i partii komunistycznej. Całym sercem popieram decyzję sądu, będącą głosem 170 milionów proletariuszy i cieszę się z tego wyroku. Gdybym zauważyła jakieś przejawy antysowieckich poglądów mojego ojca, to bez chwili wahania poinformowałabym o tym NKWD. Towarzyszu Czubar! Proszę mi wierzyć: ze wstydem nazywam go moim ojcem. Wróg ludu nie może być moim ojcem.”
Niestety deprawacji tej nie uniknęły również polskie dzieci mieszkające w Związku Sowieckim. Jedną z najbardziej obrzydliwych scen, o jakiej czytałem, był opis obchodów katolickiego święta kościelnego w Mińsku w latach 20.
Otóż gdy Polacy ze starszego pokolenia wychodzili z kościoła (wkrótce został on zamknięty przez władze) na zewnątrz czekała na nich grupa polskich pionierów należących do Związku Wojujących Bezbożników. Wznosili oni plugawe antyreligijne hasła i wyszydzali swoich rodziców i dziadków.
Słynny oficer polskiego wywiadu Jerzy Niezbrzycki w 1929 roku raportował z Kijowa:
„Horoskopy na przyszłość są tym smutniejsze, że komunistyczne szkoły polskie czynią wszelkie usiłowania by wyrwać dzieci spod wpływu rodziców. Z młodego pokolenia polskiego wyrastają prawdziwi janczarowie XX stulecia.”
Ci sfanatyzowani czerwoni janczarowie obficie zasilili później sowieckie instytucje. Stali się agitatorami, aparatczykami, czekistami. Byli ślepo wierni Stalinowi, wykonywali każde polecenie partii. Nigdy nie mieli żadnych wątpliwości.
Nie uchroniło ich to przed czerwonym terrorem. Gdy w latach 30. rewolucja sowiecka zaczęła zjadać własne dzieci olbrzymia część polskich komunistów poszła pod nóż NKWD. System, któremu byli oddani całą duszą, eksterminował ich jako… polskich szpiegów. To jest już jednak zupełnie inna historia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.