Czy była Pani zaskoczona rozpadem Koalicji Polskiej?
Agnieszka Ścigaj: Tak, byłam zaskoczona. Ta koalicja nigdy nie należała do łatwych, ale jej siłą było to, że mimo różnic potrafiliśmy rozmawiać o wspólnych postulatach. Nie przypuszczałam natomiast, że to tak szybko i w taki sposób się zakończy.
Co zatem zawiodło?
W pierwszej kolejności wymieniłabym komunikację. Nie dogadaliśmy tego, jak zachować się jako klub w przypadku, kiedy mamy różne stanowiska. Przewidywaliśmy tego typu sytuacje i wiedzieliśmy, że do nich dojdzie. Działając w Kukiz'15 i potem w Koalicji Polskiej byłam przyzwyczajona, że mam wolność głosowania. Nigdy wcześniej ani Paweł Kukiz, ani Władysław Kosiniak-Kamysz nie narzucali mi własnego zdania. Oprócz komunikacji, dodałabym kwestię rozbieżności w podejściu do spraw zagranicznych oraz zwykłe przepychanki o różne kwestie materialne związane z niedogadaniem szczegółów.
Pytam o zaskoczenie, ponieważ wielu komentatorów już w trakcie powstawania Koalicji Polskiej twierdziło, że ten polityczny mariaż nie rokuje zbyt dobrze. Z jednej strony był Paweł Kukiz i jego otoczenie określające się jako antysystemowe, a z drugiej PSL - partia wybitnie kojarzona z systemem III RP. Czy to w ogóle mogło się udać?
To nie żadne rozbieżności w systemie czy antysystemie tutaj zawiodły. Cała Koalicja Polska stawiała na postulaty, które miały zmienić system. To jest klucz do antystemu rozumianego nie jako chaos bez zasad, lecz jako pogląd, że system trzeba zmienić na bardziej proobywatelski. Na tym opierały się nasze postulaty.
Wśród tych postulatów była m.in. niezależność posłów, ale z tego, co Pani mówiła, w praktyce wyszło inaczej.
Na tym polega umowa w pracy parlamentarnej. Niezależność posła wynika ze zmiany ordynacji wyborczej. Chodzi o uzależnienie go od wyborców, a nie od szefa partii. Mamy taki system, jaki mamy i trudno jest to realizować w jego ramach. PSL ma w tym przypadku podobne doświadczenia. Ciągle zarzucano mu, że wchodzi z każdym w koalicję i jest niestabilny. Ludowcy używali wtedy tych samych argumentów. Mówili, że nie brakuje im własnych postulatów, ale są mniejszym środowiskiem i aby spełnić postulaty wyborcze, muszą prowadzić trudne rozmowy koalicyjne i iść na kompromisy. Tak samo jest w naszym przypadku.
Te postulaty, które nie podnosiło żadne z ugrupowań politycznych, udało się wprowadzić do starej partii systemowej. PSL nie odżegnuje się od nich, a wręcz przyjmuje je jako swoje. Mało tego, nawet po rozpadzie naszej koalicji utrzymują, że chcą zmienić ordynację wyborczą, wprowadzić sędziów pokoju, wybierać prokuratora generalnego w wyborach powszechnych i wprowadzić dzień referendalny raz w roku. Sukces Pawła Kukiza, który mówi o tym od lat, polega na tym, że politycy partii będącej w Sejmie też zaczęli poruszać te tematy.
Czyli Pani zdaniem Paweł Kukiz miał tak duży wpływ na PSL?
Tak, to jest to, co nas połączyło i sprawiło, że udało nam się tych polityków przekonać. Rozmawialiśmy z politykami z różnych opcji. Wystarczy przekonać samodzielnie myślących posłów, że te postulaty są dobre.
Dlaczego zatem nie dołączyła Pani do koła poselskiego, które tworzy Paweł Kukiz?
Jestem zwolenniczką jednomandatowych okręgów wyborczych i niezależności posłów.
Paweł Kukiz chyba też?
Tak, ale różni nas droga do osiągnięcia tych postulatów. Osobiście uważam, że porażką było podejście klubu Kukiz'15 do kwestii budowania struktur. Mam 20-letnie doświadczenie w budowaniu organizacji pozarządowych. W ciągu 5-letniego stażu poselskiego współpracowałam z osobami i środowiskami, które bardzo mnie wspierały i chcę, aby ich głos był słyszany za pomocą moich ust. Chcę też przekonać ich, że moje głosowania i wypowiedzi nie będą uzależnione od żadnego układu politycznego, w którym się znalazłam. Ktoś mógłby powiedzieć, że samodzielnie niewiele mogę zrobić, ale zmiany zaczynają się od jednej osoby. Poznałam wielu parlamentarzystów i mogę powiedzieć, że w każdej partii są osoby, którym jest ciasno i muszą naginać swoje poglądy dla dobra politycznego. Być może inni pójdą moją drogą.
Paweł Kukiz momemtami ostro krytykował PSL. Czy Pani zdaniem wstydził się, że jest w koalicji z ludowcami?
Trudno wypowiadać mi się za Pawła Kukiza. Osobiście bardzo dobrze wspominam współpracę z PSL. Była bardzo wyważona i z szacunkiem dla odrębności. Tak jak powiedziałam wcześniej, zawiodła jednak komunikacja. Nie mówię tego z pretensją, ale z PSL jest tak, że wchodzi się z nimi w koalicję, to jest taki "ślub ze wszystkim i na wszystko". Tak zresztą funkcjonują wszystkie inne partie, które nie rozumieją, że na pewne rzeczy się zgadzamy, a na pewne nie. Powinniśmy dać sobie wolny wybór w różnych głosowaniach. To jest chory system i potrzeba trochę "naiwnego heroizmu", aby to zmienić.
Czy zatem potrzebny jest "naiwny heroizm", a może jednak racjonalne argumenty? Niedawno powiedziała Pani, że kobiety powinny mieć większy wpływ na politykę, ponieważ są bardziej merytoryczne. Jak pogodzić tę tezę z wulgarnym zachowaniem liderek "Strajku Kobiet"?
Większość kobiet, w tym ja, poparła bunt przeciwko naruszeniu kompromisu aborcyjnego. Oczywiście, wśród nich pojawiły się radykalne środowiska, które chcą np. liberalizacji aborcji. Impulsem do strajków było jednak zachowanie kompromisu.
Z tym, że to nie jakaś grupa podłączyła się pod "Strajk Kobiet". Do agresywnych postaw zachęcały jego liderki na czele z Martą Lempart.
Jestem politykiem, który nie uczęszcza na tego typu zrywy społeczne, ponieważ uważam, że to im szkodzi. Każdy, kto chce ugrać polityczne korzyści na zrywie społecznym, działa przeciwko jego postulatom. Dziwię się również, że ktoś, kto powołuje się na wartości demokratyczne, jest np. przeciwko instytucji referendum.