Ba, pewnie wielu akademików powiedziałoby, że nie ma nic do zarzucenia swojej sytuacji. Nie uważam też wcale, że ich doświadczenie jest nieprawdziwe. Są dziedziny nauki, w których ideologie nie grają roli lub grają rolę niewielką. Przynajmniej w tym zakresie, który jest bezpośrednim przedmiotem badania i nauczania. Nauki ścisłe czy inżynieryjne, geografia czy archeologia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka wydają się rzeczywiście przestrzeniami wolności.
Sytuacja wydaje się tym gorsza, im dalej jesteśmy od świata rzeczy martwych, a bliżej świata ludzi. Przyjrzyjmy się zatem humanistyce. Tu krajobraz się zmienia, czasem całkowicie. Można już wręcz kolekcjonować przykłady odwoływania wykładów konserwatywnym naukowcom czy mówcom – takie sytuacje zdarzają się od lat. W ostatnich czasach nasiliło się zaś zjawisko postępowań dyscyplinarnych przeciwko konkretnym akademikom. Może państwo myślą, że to z powodu głoszenia poglądów zakazanych przez polskie państwo, np. komunizmu i faszyzmu? Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie, na polskich uczelniach coraz trudniej jest się przyznać do zasad, które uformowały Polskę jako wspólnotę polityczną, a naród polski jako społeczeństwo. Wspomnisz o chrześcijaństwie w pozytywnym kontekście, powiesz, że rodzina jest dobrem, a jej model – wypracowany przez cywilizację zachodnią – był czymś godnym ochrony, możesz spodziewać się donosu. Skrytykujesz teorie genderowe czy polityczne poglądy ruchu homoseksualnej emancypacji, możesz spodziewać się donosu. Może cię to spotkać, nawet jeśli zrobisz to poza salą wykładową, w publicystyce, z zachowaniem kultury wypowiedzi. Jest prawie pewne, że wystraszony rektor – choć nie głosisz niczego, co byłoby sprzeczne z polską konstytucją – pociągnie cię do odpowiedzialności. Ze strachu, z oportunizmu.
A inni akademicy, wspólnota naukowa? To zależy. Może ktoś szeptem wyrazi współczucie i powie, że się zgadza, a nawet moralnie wspiera, inny obrzuci cię inwektywami w prywatnej wiadomości, a większość – jak rektor – zestrachana zwiesi głowę, by żaden z radykałów, chętnie słuchanych przez media, nie zatrzymał na nich swojego spojrzenia, by najgłośniejsi akademicy-politykierzy i studenci-bojowcy nie wywiesili ich nazwiska na transparencie, nie wrzucili do Internetu. Zatem wolność akademicka jest tam, gdzie badania nie dotykają celów politycznych, które stawiają sobie lewicowi rewolucjoniści.
T o znamienne, że są obszary ludzkiej wiedzy i doświadczenia, które można badać tylko pozytywnie lub tylko negatywnie. Obowiązek badania afirmatywnego ma dotyczyć homoseksualizmu, transgenderyzmu i obecności kobiet w kulturze, a także rozmaitych mniejszości, np. rasowych. Inne rzeczywistości mają być badane krytycznie, w kluczu dekonstrukcji zawartych w nich schematów przemocy. A ponieważ lewica kulturę uważa za siedlisko przemocy, to pałka zawsze się znajdzie. Dzięki temu na ławie oskarżonych można posadzić większość dotychczasowego doświadczenia cywilizacyjnego – historię, literaturę czy religię, w tym szczególnie chrześcijaństwo, które co do zasady nie jest przecież religią przemocy.
P roblem polega na tym, że lewica zajmuje się – także na uczelniach – dokładnie tym, co krytykuje. Tam, gdzie decydujące nie jest kryterium prawdy, która bywa niewygodna dla każdego, niezależnie jakie stanowisko zajmuje wobec problemów debaty publicznej, tam zwycięża przemoc i jest w praktyce stosowana. Procedury dyscyplinarne zdarzają się wszędzie, jeśli jednak dotykają one tylko przedstawicieli jednej perspektywy – nazwijmy ją konserwatywną, katolicką, prawnonaturalną – to znaczy, że działa mechanizm ukrytej dominacji niszczący sam sens istnienia życia i debaty uniwersyteckiej.
Sytuacja, jaką mamy dziś w Polsce, jest pośrednią odpowiedzią na pytanie: Czy państwo może ingerować w życie środowiska akademickiego? W miarę możliwości powinno tego unikać, ale z pewnością musi czuwać, by uniwersytet nie stał się polityczną sektą terroryzującą pracowników naukowych nieustannym cieniem podejrzenia o nieprawomyślność. Nie o to chodzi w humanistyce – w badaniach nad człowiekiem – by szła ona ślepo za najbardziej szalonymi ideami, których w dodatku nie można poddawać falsyfikacji, ponieważ są „prawdziwe” na mocy środowiskowych aktów politycznych.
Polski uniwersytet znajduje się w momencie krytycznym, po którego przejściu może się on okazać niezdolny do żadnej innej aktywności, jak tylko nierefleksyjne kopiowanie kolejnych mód intelektualnych Zachodu. Zachodu produkującego kolejne narzędzia demontażu własnej cywilizacji europejskiej. Czas przywrócić możliwość suwerennego myślenia tym, którzy nie chcą iść tą jałową drogą. To będzie lepsze dla prawdy i lepsze dla Polski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.