Dla świata rok 2013 będzie zapewne rokiem Papieża Franciszka. Rok 2014 pewnie też, tylko że w przyszłym roku będzie to zupełnie inny Franciszek. Opieram swą pewność w tej kwestii na pewnym dziennikarskim doświadczeniu. Otóż na dwudziestą rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II jedna z gazet zamówiła u mnie artykuł o tym, jak zmieniał się wizerunek naszego Papieża w zachodniej prasie. Usiadłem w czytelni, naściągałem z prasowych archiwów tekstów z końca lat siedemdziesiątych oraz początku osiemdziesiątych i dłuższą chwilę przecierałem oczy. Dopiero wtedy (no, bo za komuny tych gazet na bieżąco nie czytałem, niby jak) dowiedziałem się, że Jan Paweł II, za naszych czasów wyklinany w liberalnych zachodnich mediach jako zakuty konserwatysta, z początku był przez nie witany wielkim entuzjazmem. Jako papież lewicowy, postępowy, ten, który na pewno dokona w Kościele reform wieńczących dzieło Soboru Watykańskiego II (czyli dorzynających go do reszty). Głupolom z różnych Le Mondów i Guardianów wydało się, że skoro nowy biskup Rzymu pochodzi z kraju komunistycznego, to na pewno sam też jest komunistą. A skoro jest luzak, ma poczucie humoru i odrzuca celebrę, to na pewno popiera ekspansję homoseksualizmu i feminizm, zniesienie celibatu, kapłaństwo dla wszystkich etc.
Z Papieżem Franciszkiem powtarza się ta historia niemal dokładnie – tyle, że teraz już także w mediach polskojęzycznych. Tymczasem pierwszą decyzją personalną Papieża było usunięcie z urzędu, a bodaj i z Kościoła, australijskiego duchownego, który zaczął otwarcie głosić swój homoseksualizm i urządzać po kościołach jakieś genderowe hucpy. Kilka następnych też poszło w tym kierunku, i utarcie nosa nadętemu ex-proboszczowi, któremu uznanie Czerskiej tak uderzyło do głowy, że zabrał się do dyscyplinowania swoich przełożonych, zaskoczyć mogło tylko kompletnie oderwanych od rzeczywistości indoktrynerów salonu. Uprawianie propagandy niesie ze sobą podobne niebezpieczeństwo, jak, powiedzmy, dokonywanie oprysków na polu − co poniektóry sam się nałyka świństwa, które rozpyla na innych, i zaczyna wierzyć w sprokurowaną dla frajerów wizję świata. Na przykład, w wizję postępowego, genderowego Franciszka, który naszych tutaj nienowoczesnych biskupów zdyscyplinuje.
Owszem, w pewnych sprawach zdyscyplinuje, daj Boże. Nowa miotła zawsze lepiej zamiata, więc pewnie przykróci Papież klerowi zamiłowania do luksusu, dobierze się skuteczniej niż poprzednicy do różnych zboczonych, wzajemnie się kryjących (w różnych sensach tego słowa) układów, które się potworzyły w Owczarni Pańskiej. Ale nie po to, by Kościół osłabić, ale by go wzmocnić w głoszeniu powierzonego mu przesłania. A już na pewno nie po to, by Kościół „otworzył się” na to, co biskupi nazywają ostatnio „ideologią gender”, a co, jakby akurat nie było nazywane, jest tylko nową maską dla starej i w każdym historycznym wcieleniu prędzej czy póżniej zbrodniczej utopii jakobinów, obiecującej, że jak się przewróci świat do góry nogami, zniszczy podstawy ładu i porządku − mordując, księży, bogatych, likwidując monarchię, własność, religię, czy w obecnej inkarnacji, znosząc różnicę między płciami i zastępując rodzinę powrotem do plemiennego stada − to się wskutek tego nagle ziemia stanie rajem. Kościół za dobrze tę zarazę zna, żeby się na jej recydywie nie poznać, i sam Franciszek ze swym doświadczeniem z Argentyny też dobrze wie, co się kryje za fałszywymi hasełkami o „nauce” badającej „rodzaj”.
Zabawne jest swoją droga obserwować, w co wierzą ludzie, którzy dumni są z tego, że nie wierzą w Boga. Swego czasu wierzyli w Gorbaczowa, że uratuje „ojczyznę proletariatu”, na której skupiali swe nadzieje i oczekiwania. Gorbaczow tymczasem swoimi reformami doprowadził ją do upadku. Oczekiwania wobec Franciszka wydają się kalką uniesień zapomnianej dziś już „gorbomanii” Zachodu − tylko tym razem postępowy półświatek wierzy, że skutki reform Franciszka będą takie same, jak „pierestrojki”, że się od nich mury Watykanu zawalą i postępowcy wreszcie będą mogli znienawidzoną instytucję zaorać. Gdyby ateusze czytali Ewangelię, wiedzieliby, że jest tam napisane jasno i wyraźnie, iż nie doczekają się tego nigdy.