A gdyby wychudzony Tom Hanks pozostał Tomem Hanksem, lecz zamiast bezludnej wyspy (jak w „Cast Away: Poza światem”) jego więzieniem była cała bezludna planeta? I gdyby zamiast mówić do koszykarskiej piłki, rozmawiał z robotem, którego sam skonstruował? Takie kalkulacje, jestem pewien, legły u podstaw projektu „Finch” należącego do gatunku „familjna postapo”. W odróżnieniu od ponurych wizji z „Drogi” czy przestylizowanej „Księgi ocalenia”, nie wspominając już o „Mad Maxach”, film Miguela Sapochnika łączy więcej z disnejowskim „Wall-E” niż z klasycznymi przedstawieniami tematu życia po kataklizmie, kiedy to człowiek człowiekowi wilkiem, a okrucieństwo przybiera niespotykane rozmiary. A kiedy przyjrzymy się uważniej, to dostrzeżemy, że tak naprawdę w ogóle nie jest to film o końcu świata.
Apokalipsa familijna
Dodano:
„Finch” z Tomem Hanksem to opowieść o tym, jakie wnioski z końca świata wyciągnąć należy, zanim świat rzeczywiście się skończy.
Źródło: DoRzeczy.pl