Ten wszechobecny przekaz i towarzyszące mu postawy tworzą ramy działania i myślenia, realną atmosferę polityczną, która bynajmniej nie jest bez znaczenia, również w przypadku rozpatrywania naszej bolesnej, a nierozwiązanej dotąd wspólnej historii.
Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę Polska niesie naszemu wschodniemu sąsiadowi bardzo daleko idącą pomoc. O skali i determinacji zaangażowania Polaków, ale przede wszystkim naszego państwa, świadczą słowa premiera Mateusza Morawickiego, który uznał, że przetrwanie suwerennej Ukrainy jest wręcz warunkiem sine qua non naszej własnej suwerenności. Abstrahując od meritum tej wypowiedzi, pogląd premiera tłumaczy, dlaczego władze Rzeczypospolitej gotowe są w zasadzie na wszystkie ofiary na rzecz sprawy ukraińskiej, z wyjątkiem bezpośredniej konfrontacji militarnej z Federacją Rosyjską.
Podobna retoryka radykalnego zaangażowania widoczna jest zresztą u innych prominentnych polityków obozu władzy – marszałek Sejmu Elżbieta Witek nazwała Polskę najlepszym ambasadorem Ukrainy na świecie, a prezydent Andrzej Duda mógłby w tym samym duchu zostać uhonorowany tytułem wiceprezydenta Ukrainy honoris causa, co trafnie określałoby jego postawę rzecznika, oddanie i gorliwość w służbie interesów ukraińskiego państwa i narodu.
Jest bowiem rzeczą bez wątpienia paradoksalną, do jakiego stopnia przedstawiciele polskich władz – a zatem zupełnie odrębnego państwa – gotowi są utożsamiać interesy Polski i Ukrainy, zdawałoby się doszczętnie i bezkrytycznie. Niezależnie jednak od tego, czy ten stan rzeczy jest tylko silnym wrażeniem, wywołanym przez skalkulowany na potrzeby polityki wewnętrznej bądź międzynarodowej PR, czy może wspomniany dyskurs rzeczywiście wiernie oddaje poglądy decydentów politycznych, jest oczywiste, że ten wszechobecny przekaz i towarzyszące mu postawy tworzą ramy działania i myślenia, realną atmosferę polityczną, która bynajmniej nie jest bez znaczenia, również w przypadku rozpatrywania naszej bolesnej, a nierozwiązanej dotąd wspólnej historii. W tej atmosferze identyfikacji wzajemnych interesów i budowania pogłębionych partnerskich stosunków nie brak zatem optymizmu i nadziei, że obecna sytuacja definitywnie odmieni stosunki polsko-ukraińskie, przez co przeszłość rzeczywiście będzie passé – zamknięta. Nurtuje mnie jednak wątpliwość, czy podobne zabliźnienie ma nastąpić na oczyszczonej czy wciąż ropiejącej ranie.
Do tych nierozwiązanych – politycznie, moralnie i praktycznie – a rzeczywiście niezmiernie bolesnych kwestii należy przede wszystkim rzeź wołyńsko- -galicyjska, czyli bestialskie ludobójstwo ludności polskiej na terenach II Rzeczypospolitej w latach 1943–1945 z rąk nacjonalistów ukraińskich, przy udziale także lokalnej ludności ukraińskiej. Wydarzenia te, dzięki uchwale Sejmu Rzeczypospolitej z 2016 r., upamiętniane są 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP.
Pytanie o cenę
Wobec wspomnianej atmosfery politycznej, w związku z zagadkowymi deklaracjami i sygnałami płynącymi z szeroko rozumianej rodziny politycznej Prawa i Sprawiedliwości, zachodzi uzasadnione pytanie, czy w tej kwestii, a ściślej mówiąc: czy i w tej kwestii – bo przecież Zjednoczona Prawica przyzwyczaiła nas do bohatersko wykonywanych kroków w tył, jeśli chodzi o afirmację własnego stanowiska na arenie międzynarodowej – nastąpi również zwrot, rozmycie tudzież wyciszenie tego mocno nagłaśnianego w ostatnich latach społecznie i politycznie tematu, który okazałby się przeszkodą dla strategicznego rozkwitu przyszłej polsko-ukraińskiej współpracy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.