11 lipca 1943 r. miała miejsce tzw. krwawa niedziela na Wołyniu, kiedy to oddziały UPA zaatakowały jednocześnie liczne polskie wioski. Ludobójstwo dokonane na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów jest jedną z najtragiczniejszych kart w naszej historii.
Akcje wymierzone przeciwko ludności polskiej były szczegółowo zaplanowane, przeprowadzone według odgórnych rozkazów. Pierwsze z nich brzmiały, aby mordować jedynie mężczyzn w wieku od 16 do 60 lat, jednak od początku nikt tego nie przestrzegał. Kolejne dyrektywy mówiły o likwidacji całego „elementu polskiego” bez względu na płeć i wiek. Od stycznia 1943 r. rozpoczęto ataki na pojedyncze osoby i wsie, głównie w zachodniej część Ukrainy. Ostrzegano o konieczności opuszczenia Ukrainy w ciągu jednej doby, a w przypadku niezastosowania się do rozkazu, grożono śmiercią całej rodzinie. Od kwietnia 1943 r. rozpoczęły się masowe ataki na wsie i kolonie polskie na terenie całego Wołynia.
Historyk: Chodzi o wspólną pamięć
– Dziś, kiedy Ukraińcy walczą z najeźdźcą, nasuwa się pytanie o to, czy powinniśmy w ogóle mówić o tych wydarzeniach. Z jednej strony śledzimy z wielką atencją i kibicujemy armii ukraińskiej, Ukraińcom w ogóle, którzy być może walczą o to, by móc być ciągle narodem. Z drugiej strony dotykamy tematu, którego nie da się odłożyć bez dojścia do konsensusów. Czas nie jest dobry na takie rozmowy, ale dlaczego czas poprzedzający nie został wykorzystany na wyjaśnienie sporów? – mówi na antenie Polskiego Radia 24 historyk z IPN dr Damian Markowski.
Dodał: – W sprawie przygotowywanego polsko-ukraińskiego traktatu, w którym powyższe kwestie też będą poruszane i powstanie wspólna polsko-ukraińska komisja historyków, mam wrażenie iż, do czasu aż nie staną groby na mogiłach osób bestialsko zamordowanych, nie staną tam krewni, Polacy i Ukraińcy, obecni mieszkańcy tamtych ziem i nie staną się to miejsca wspólne, to temat będzie odkładany.
Czytaj też:
Lisicki: Polskie elity są gotowe przejść nad Wołyniem do porządku dziennego