Wszystko wskazuje na to, że będą co najmniej dwie listy opozycji, choć i to nie jest pewne. We wtorek PSL i Polska 2050 zapowiedziały prace w grupach, które mają przygotować konkretne propozycje programowe na wybory. Władysław Kosiniak-Kamysz przypomniał, że zarówno on, jak i Szymon Hołownia, od początku sprzeciwiali się jednej, wspólnej liście, na której utworzenie mocno naciska Donald Tusk.
"Ona od zawsze dla jednych była marzeniem, a dla drugich figurą retoryczną, dla innych zaś mirażem. Realnie patrząc, była 'Mount Everestem sprawności politycznej'. To byłby prawdziwy majstersztyk, gdyby w kraju o wielkości Polski, przy takim systemie wyborczym, komuś udało się zjednoczyć cztery z sześciu partii – tak, żeby na scenie zostały na koniec tylko trzy. To nigdzie na świecie się nie udało. Oczywiście zawsze musi być ten pierwszy raz, natomiast poprzeczka zawieszona jest niezwykle wysoko. To się może zdarzyć, ale racjonalny gracz by na to swoich pieniędzy nie postawił" – mówi w rozmowie z Onetem socjolog z UJ, prof. Jarosław Flis.
Wspólna lista jest dobra tylko dla PO
W ocenie eksperta hasło o jednej liście było atrakcyjne dla części wyborców. "Oczywiście części ludzi leży to na sercu, a jak jeszcze mają po swojej stronie wpływowe media, to jest to powtarzane i nagłaśnianie. Po drugie, część wyborców po stronie opozycji jest na tyle zniechęcona i zrażona do partii rządzącej, że im jest obojętne, na kogo zagłosuje, byleby wreszcie wygrać. Dla tych ludzi komunikat 'my bardzo zabiegamy o jedną listę', jest elementem budowania sympatii dla danej siły politycznej. Tylko tu bardziej chodzi o 'gonienie króliczka, a nie o to, żeby go złapać'. O to, by być silniejszym od pozostałych w obrębie opozycji, a nie zwiększyć siłę opozycji jako takiej. Tak po prostu wygląda układ interesu" – wyjaśnia.
Prof. Flis zaznacza, że współpraca PSL i Polski 2050 to ruch naturalny. "Jak się popatrzy na środki ciężkości ich elektoratów w wyborach prezydenckich, to one były najbliżej siebie. Do tego dochodzą kwestie programowe, a więc np. co robić w sprawach sądownictwa czy obyczajowych. Wiadomo, że Lewica chce przełożyć wajchę na drugą stronę, PO też się ku temu skłania, zaś PSL i Polska 2050 bardziej celują w środek. Kolejny argument jest taki, że system d’Hondta bardziej nagradza łączące się mniejsze partie" – wskazuje socjolog.
Czytaj też:
Analiza wyborcza. PiS górą w zdecydowanej większości województwCzytaj też:
"Wszyscy są już tym zmęczeni". Poseł PO szczerze o inicjatywie Tuska