Mówi się, choć jest to wyrażenie głównie retoryczne, że wybory są świętem demokracji. Otóż podobnie można by określić wizytę prezydenta Joe Bidena w Warszawie, zwieńczającą tydzień „dyplomatycznej ofensywy” prezydenta Andrzeja Dudy – święto dyplomacji, z tym właśnie zastrzeżeniem, że jest to przede wszystkim określenie retoryczne. Co nie znaczy, że jest ono mylące czy kłamliwe, wręcz przeciwnie, uważam, że to nasze niedawne „święto dyplomacji”, w sumie istny show, dobrze odzwierciedla plusy i minusy polskiej polityki zagranicznej ostatnich lat (i dekad). Znacznie więcej fleszów dla publiki niż konkretów, podgrzewanie narodowej ułańskiej fantazji, oraz – prawdopodobnie – prawdziwa polityka za kulisami, z definicji niejawna, a przez to trudna do wychwycenia dla samych ekspertów, a co dopiero laików. Ci będą przede wszystkim karmić się spektaklem – uściskami dłoni, poklepywaniem po plecach, zwięzłymi formułkami na granicy sloganów.
Tak, poufność jest żelazną zasadą i warunkiem sine qua non prawdziwej dyplomacji – wystarczy przypomnieć dość ostentacyjne zruganie Justina Trudeau przez Xi Jinpinga na ostatnim szczycie G20, za to, że premier Kanady przekazał do prasy treść ich
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.