Oczekiwania wobec odwiedzin prezydenta Ukrainy można było mieć duże. Zwłaszcza że na tę wizytę musieliśmy czekać 13 miesięcy. Wołodymyr Zełenski znalazł w tym czasie sposobność, aby odwiedzić Waszyngton, Londyn, Brukselę i Paryż. W Polsce tylko bywał, traktując ją jako stację przesiadkową. Sprawiało to wrażenie coraz większego lekceważenia, ale miało przecież całkowicie racjonalne wyjaśnienie, a pan prezydent Zełenski jest rasowym pragmatykiem: we wszystkich odwiedzanych stolicach ukraiński lider miał konkretne rzeczy do załatwienia i konkretną pracę perswazyjną do wykonania. W Warszawie żadnej wykonywać nie musiał, bo stąd wszystko miał na pstryknięcie palcami.
Wizyta ukraińskiej głowy państwa miała miejsce w konkretnym wewnętrznym politycznym kontekście. Zaczęła się już kampania wyborcza, a z badań jasno wynika, że powiększa się grupa Polaków podchodzących do polskiej strategii pomocy Ukrainie ze względnym sceptycyzmem. Nie są to osoby oczekujące ustawienia się przez Polskę w pozycji drugich Węgier, ale coraz bardziej skłonne preferować większą wstrzemięźliwość właściwie we wszystkich kwestiach – od pomocy socjalnej dla uchodźców
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.