DoRzeczy.pl: Czy spodziewał się Pan takiej decyzji Komisji Europejskiej ws. embarga na ukraińskie zboże? Czym ta decyzja może być podyktowana?
Jan Krzysztof Ardanowski: To wielki błąd Komisji Europejskiej. To uleganie lobbystom, którzy mają ziemię na Ukrainie, powiązanymi z politykami i oligarchami ukraińskimi. To nie ma nic wspólnego z dobrem Unii Europejskiej, na którego straży powinna stać Komisja Europejska. Nie godząc się na wejście prawem kaduka żywności ukraińskiej do Unii Europejskiej, chronimy nie tylko swoje rolnictwo, ale rolnictwo innych krajów Unii Europejskiej. To zderzenie się z gospodarstwami, które mają setki tysięcy hektarów, a jak mówił Robert Telus, sam minister rolnictwa Ukrainy Mykoła Solski ma 80 tys. hektarów.
Te gospodarstwa korzystają z taniej siły roboczej, taniej energii, praktycznie nie płacą podatków na Ukrainie, gleby są na tyle dobre, że nie potrzeba szczególnego nawożenia. Tam często są stosowane środki ochrony roślin, które nie są stosowane w Unii Europejskiej. Z takimi gospodarstwami żadne gospodarstwo UE nie będzie w stanie konkurować. To nie dotyczy małych gospodarstw w Polsce, bo pierwsze uderzenie odczują gospodarstwa zajmujące się produkcją roślinną, przede wszystkim zbóż i rzepaku, a to gospodarstwa z reguły większe, które mają często kilkadziesiąt, czy kilkaset hektarów. W związku z tym, decyzja Komisji Europejskiej jest szkodliwa dla Europy. Okazało się, że w Brukseli ważniejsza jest solidarność z międzynarodową finansjerą, korporacjami powiązanymi z politykami ukraińskimi, niż logika i obrona rolnictwa europejskiego. –
Strona ukraińska zapowiedziała działania odwetowe dotyczące polskich owoców i warzyw. Na co gra Kijów? To forma zbliżenia się do Berlina, a może to działania na rzecz tego dużego kapitału, o którym pan mówił?
Pewnie wszystko po trochu. Próbują prężyć muskuły i chcą wprowadzić retorsje wobec Polski. My chronimy rynek przed produktami, których mamy u nas pod dostatek i to nie wszystkimi, bo nie ma zakazu importu owoców miękkich, a i te z Ukrainy mocno również naruszają polski rynek. Eksport produkcji żywnościowej z Polski na Ukrainę dotyczy tych segmentów rynku spożywczego, gdzie na Ukrainie są niedostatki. To działalność na szkodę własnego społeczeństwa. To także pokazanie Polsce „gestu Kozakiewicza”, co jest dziwne, zważywszy na pomoc, jakiej Ukrainie udzieliliśmy i udzielamy. To wpisanie się w politykę lewaków rządzących UE i Berlina na destabilizację sytuacji w Polsce, na wywołanie niepokoju, straszenie międzynarodowymi trybunałami, że wchodzimy w jakiś kolejny otwarty konflikt z Unią Europejską. Gdybyśmy otworzyli się na żywność ukraińską, to uderzamy tak mocno w rolnictwo, że ono może upaść. Nie można było dopuścić do powtórzenia do sytuacji skandalicznej, gdzie mieliśmy import zboża z Ukrainy, z czym mieliśmy do czynienia od półtora roku.
Dobrze funkcjonujące rolnictwo to podstawa bezpieczeństwa żywnościowego. W dłuższej perspektywie czasu nie ma możliwości zapewnienia dostaw żywności dla tak dużego społeczeństwa, jak Polska, poprzez import, jak chce Komisja Europejska. Wojna i pandemia pokazały, jak łatwo można zerwać łańcuchy dostaw. Mamy uzależnić się od chimerycznych dostaw z innych krajów, mając dobre rolnictwo i warunki przyrodniczo-klimatyczne, które pozwalają nam zwiększać produkcję żywności? Byłaby to zdrada polskich interesów.
Jak zatem patrzeć na tę decyzję?
To, co perfidne u Ukraińców to to, że przestali mówić o eksporcie do Afryki, Azji Południowej czy na Bliski Wschód, gdzie są niedobory żywności. Teraz mamy domaganie się dostępu do rynków Unii. Co do pomocy w transporcie w świat, to cała Unia Europejska powinna odpowiedzieć pozytywnie, pomagając Ukraińcom w eksporcie, ale nie w ten sposób, żeby to dotarło do krajów Unii Europejskiej graniczących z Ukrainą. Dopuszczam dostawy na południe Europy, gdzie panuje susza, gdzie zboża zaczyna brakować, to byłoby logiczne, a przede wszystkim umożliwienie transportów do obszarów świata, gdzie ludzie głodują. Tu Komisja Europejska ma narzędzia, mogłaby poprosić kraje członkowskie o udrożnienie kanałów transportu, dostarczenie środków transportu. To Niemcy mają wyspecjalizowane wagony do transportu zboża, nie my.
Niestety, widzę działania szkodzące rolnikom europejskim, ale i konsumentom. Tylko własne rolnictwo unijne, w tym polskie, może wyżywić 500 milionów mieszkańców Unii Europejskiej. Jeśli rolnictwo padnie, to zapomnijmy o bezpieczeństwie żywnościowym Unii Europejskiej. Chyba że chodzi o to, by zniszczyć rolników europejskich, bo są ostoją tradycji, niezależności, są związani z chrześcijaństwem, które jest solą w oku rządzących Unią Europejską. Może chodzi o to, by uzależnić Europę od żywności pochodzącej z zewnątrz? Pojawiają się coraz mocniejsze działania na rzecz żywności syntetycznej, alternatywnej. Międzynarodowe koncerny chcą produkować sztuczne mięso, mleko, pozyskiwać żywność z owadów. Wtedy nie będzie potrzeba rolnictwa i rolników, można się ich pozbyć. Żywność marnej jakości będzie wytwarzana w laboratorium i fabryce. Może to drugie dno tego całego procesu? Niezależnie jakie są cele, to my musimy bronić narodowych interesów, które są nie tylko interesem rolników, o tym trzeba otwarcie powiedzieć. To interes wszystkich naszych konsumentów.
Czytaj też:
"Nie robi na nas wrażenia". Jest reakcja rządu na skargę Ukrainy ws. zbożaCzytaj też:
Ukraina składa skargę do WTO. Przydacz: Polska jest przygotowana