Prosto zygzakiem | Piotr Gabryel
Premier Łotwy Valdis Dombrovskis, człowiek o polskich korzeniach zarówno ze strony matki, jak i ojca, w cztery lata dokonał na Łotwie tego, co Donald Tusk i jego pomagierzy od siedmiu boleści obiecują zrobić w Polsce od lat pięciu z okładem.
42-letni dziś Dombrovskis, z wykształcenia fizyk i ekonomista, został szefem rządu Łotwy w marcu 2009 r., gdy Donald Tusk już od niemal półtora roku dzierżył stery władzy. Łotwa osuwała się wówczas w otchłań bankructwa. Krajem wstrząsały strajki i demonstracje, gabinet Ivarsa Godmanisa podnosił podatki i szukał ratunku w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, jeden minister po drugim podawał się do dymisji, aż w końcu uczynił to sam premier, którego żaden z liderów partyjnych nie miał odwagi zastąpić. Żaden z wyjątkiem Valdisa Dombrovskisa.
I oto teraz, po zaledwie czterech latach jego rządów, Łotwa może się poszczycić takim stanem finansów publicznych, że nam nie pozostaje nic innego, jak tylko zazdrościć. Z deficytem budżetowym w tym roku poniżej 1,5 proc., gdy w Polsce znów, mimo zaklęć rządzących, przekroczy on 3 proc.
A przecież, trzeba dodać, „po drodze” (w 2011 r.) Łotwa miała wybory parlamentarne, które partia Dombrovskisa wygrała. I to wygrała zdecydowanie, bo z największą liczbą mandatów od czasu odzyskania niepodległości. Wygrała mimo zaordynowania, a może właśnie dzięki zaordynowaniu Łotyszom drakońskich reform (emerytury obcięto o 10 proc., a pensje w budżetówce o 20 proc.), które pozwoliły ich krajowi żwawym krokiem powrócić na ścieżkę szybkiego gospodarczego wzrostu.
Kiedy czytam o „łotewskim cudzie gospodarczym”, czyli po prostu o tym, czego dokonał Valdis Dombrovskis, przypomina mi się „polski cud gospodarczy”. Zanim Leszek Balcerowicz dokończył robić to, co zaczął, a co pozwoliło Polsce wydźwignąć się z pokomunistycznego dna i przez wiele lat rozwijać się szybciej niż nasi sąsiedzi, nazywano go polskim Erhardem. Dziś Dombrovskis nazywany bywa łotewskim Balcerowiczem.
Zastanawiam się, jak długo my będziemy musieli czekać teraz na polskiego Dombrovskisa. Bo jeśli mielibyśmy się go nie doczekać, to czarno widzę przyszłość naszego państwa, zważywszy na mnogość kłopotów, w które wpędzili nas politycy po odejściu z polityki Balcerowicza.
W każdym razie, jakby obrazoburczo to nie wypadło, chyba najwyższy czas zaproponować, żebyśmy choćby po jednej ze zwrotek naszego hymnu narodowego refren śpiewali w nieco zmienionym kształcie, zastępując nazwisko Dąbrowskiego nazwiskiem Dombrovskisa, a ziemię włoską – łotewską. Tak zreformowany refren brzmiałby:
„Marsz, marsz, Dombrovskis
Z ziemi łotewskiej do Polski.
Za twoim przewodem
Złączym się z narodem”.
Czasy bowiem takie, że dobrze brać przykład nie tylko z gen. Henryka Dąbrowskiego (bo z niego zawsze), ale także z premiera Valdisa Dombrovskisa.
Felieton pochodzi z nr 12 Tygodnika Do Rzeczy