Sprawa dotyczy zakłócenia koncertu, który odbywał się w marcu tego roku w Filharmonii Warszawskiej. W pewnym momencie dwie aktywistki niespodziewanie weszły na scenę, rozwiesiły swój transparent i zaczęły krzyczeć. – To jest alarm. Nasz świat płonie. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może powstrzymać katastrofę klimatyczną. Żądamy radykalnych inwestycji w transport publiczny – wrzeszczały.
Orkiestra nie przestała grać, a dyrygent wyrwał dziewczynom baner, za co otrzymał od publiczności gromkie brawa. Po niecałej minucie ochrona filharmonii usunęła dziewczyny ze sceny.
– Przepraszamy za zakłócenie, ale to przedstawienie nie może dłużej trwać. Tani i dostępny transport publiczny teraz! – krzyczała jedna z klimatystek.
Szokujące zachowanie w sądzie
W trakcie środowej rozprawy sędzia dopytywał o motywy działania aktywistek oraz o to, dlaczego na miejsce swojego protestu wybrały filharmonię. Odpowiedź aktywistki była trywialna: podobny protest obył się w filharmonii w Szwajcarii. Tam dyrygent przerwał koncert i umożliwił zabranie głosu protestującym. Członkowie polskiego Ostatniego Pokolenia liczyli, że w Warszawie będzie podobnie.
W pewnym momencie jedna z kobiet zszokowała swoim stwierdzeniem. Powiedziała, że złamała prawo i wkrótce zrobi to ponownie. – Jeszcze dziś zablokuję ulicę – wyznała.
Faktycznie, po zakończeniu rozprawy kobieta, wspólnie z innymi aktywistami, którzy wcześniej protestowali przed budynkiem sądu, zablokowała ulicę Marszałkowską. Aktywistów z jezdni usunęła policja.
"Aktywiszcza klimatystyczne kpią sobie w żywe oczy z wymiaru sprawiedliwości, prawa i ludzi. Póki pewna liczba z nich nie wyląduje w pierdlu z wyrokiem bezwzględnego pozbawienia wolności, ten festiwal będzie trwał" – ocenił publicysta "Do Rzeczy" Łukasz Warzecha.
Czytaj też:
Warszawa: Ostatnie Pokolenie znów zablokowało jedną z ulicCzytaj też:
Siedlecka z "Polityki" dołącza do strajku klimatystów. "Politycy was oszukali"