Zełenskiego nierealny plan nierealnego zwycięstwa
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Zełenskiego nierealny plan nierealnego zwycięstwa

Dodano: 
Prezydent Wołodymyr Zełenski podczas wizyty w USA
Prezydent Wołodymyr Zełenski podczas wizyty w USA Źródło: PAP/EPA / TING SHEN / POOL
Prezydent Wołodymyr Zełenski 16. października ogłosił przed Ukraińską Radą Najwyższą tzw. Plan Zwycięstwa. Ma on sprawić, że Ukraina wygra z Rosją do końca 2025 r., a wojna zakończy się trwałym pokojem i zapewni bezpieczeństwo w tej części kontynentu. W rzeczywistości jednak nie jest on ani przełomowy, ani zbytnio realny.

Plan składa się z pięciu punktów. Trzy z nich mają niejawne załączniki, które zostaną udostępnione wybranym sojusznikom. Główne założenia planu to natychmiastowe zaproszenie i szybkie członkostwo Ukrainy w NATO, wzmocnienie ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego, zniesienie zakazu uderzania zachodnią bronią w cele na terytorium Rosji, rozmieszczenie na terytorium Ukrainy „kompleksowego niejądrowego pakietu odstraszania strategicznego”, wykorzystanie przez Zachód ukraińskich strategicznych surowców oraz rozmieszczenie na terytorium Europy ukraińskich żołnierzy, zamiast US Army.

Nic nowego?

W istocie część planu jest powtórzeniem postulatów, które Kijów zgłasza od dawna. Od dawna też państwa Zachodu są na nie głuche. Nie należy się również spodziewać, że tym razem będzie inaczej. Drzwi Ukrainy do NATO są od dawna otwarte, co zapowiadano na kolejnych szczytach Sojuszu. Problem polega na odmiennej optyce. NATO nie ma zamiaru przyjmować nowego członka, który znajduje się w stanie wojny z nuklearną potęgą. Kijów uważa, że przyjęcie Ukrainy jest warunkiem zwycięstwa, co oczywiście oznaczałoby zaangażowanie Sojuszu w konflikt.

Wzmocnienie ukraińskiego przemysłu obronnego już się odbywa. Mogą o tym świadczyć choćby zawarte w czerwcu br. umowy między ukraińskim rządem a amerykańskim koncernem Northrop Grumman dotyczące produkcji amunicji na Ukrainie, czy pomiędzy Ukroboronpromem a niemieckim Rheinmetallem w sprawie powołania niemiecko – ukraińskiego zakładu, w którym produkowane i naprawiane będą pojazdy opancerzone.

Jednak i tutaj państwa Zachodu preferują raczej produkcję we własnych zakładach zbrojeniowych – co sprzyja koniecznemu jej zwiększeniu- i wysyłanie gotowej broni i sprzętu na Ukrainę. Natomiast poważne inwestycje, a w tym przekazywanie Ukrainie nowoczesnych technologii wojskowych jest bardzo wątpliwe. Nie wydaje się również, aby państwa Zachodu zgodziły się na zniesienie zakazu uderzeń na terytorium Rosji. Oba te ograniczenia wpisują się w strategię Zachodu przeciwdziałania „eskalacji” i ograniczonego zaufania do Ukrainy, której przyszły status jest niepewny.

W tym sensie plan przedstawiony przez Zełenskiego jest krokiem mającym na celu przełamanie owej strategii. Wątpliwe jest jednak aby odniósł taki skutek.

Nie bardzo wiadomo, co miałoby wchodzić w skład proponowanego „kompleksowego niejądrowego pakietu odstraszania strategicznego”. Być może zostało to przedstawione w tajnym załączniku do punktu zawierającego tą propozycję. Można się więc jedynie domyślać, że chodzi o rozmieszczenie na terytorium Ukrainy wyrzutni rakiet średniego i dalekiego zasięgu oraz wyposażenie ukraińskiego lotnictwa w podobne pociski, wraz z adekwatnymi środkami obrony przeciwlotniczej. Być może Zełenski w tajnym załączniku zaproponował przeniesienie na Ukrainę amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu, w tym pocisków hipersonicznych, rakiet SM-6 i Tomahawk, które od 2026 r. mają być rozmieszczane w Niemczech.

Najmniej kontrowersyjnym punktem jest ten, dotyczący korzystania z ukraińskich strategicznych surowców mineralnych. Zachodnie koncerny pewnie z chęcią z tego skorzystają. O ile pozwoli na to sytuacja i rząd w Kijowie, który z biegiem czasu może zmienić plany, co nieraz zdarzało się w przeszłości.

Ukraina żandarmem Europy

Istotnym nowum jest propozycja rozmieszczenia na terytorium Europy – głównie Niemiec, ukraińskich żołnierzy w zamian za wycofane oddziały US Army. Posunięcie to mogłoby się wydawać interesujące. Ukraińcy, doświadczeni w wieloletnim konflikcie mogliby stanowić istotne wzmocnienie dla europejskich państw, od lat już nieskorych do szafowania krwią swoich żołnierzy i rozwoju liczebnego sił zbrojnych, a choćby i przywrócenia powszechnego poboru.

Z pewnością jest to również ruch wyprzedzający w obliczu zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Europejskie rządy mogłyby wówczas znowu stanąć w obliczu decyzji o wycofaniu US Army z Europy. Co miało już miejsce w 2020 r. Jednak jeżeli przyjrzeć się bliżej owemu planowi, nie jest on już eufemistycznie mówiąc tak atrakcyjny.

Czym innym jest „niedrażnienie” Rosji przez nierozmieszczanie jednostek na wschodniej flance NATO, a czym innym wycofywanie ich ze strategicznego miejsca w Europie, jakim są Niemcy. Ruch taki nie wydaje się prawdopodobny nawet przy przyjęciu przez administrację nowego prezydenta USA izolacjonistycznego kursu, czy nawet prowadzenia gorącej wojny z Chinami. Do niej przygotowywane są US Navy i Marines. Dla US Army przewidziana jest rola w kontynentalnej Europie. Ostatnia próba wycofania jej stamtąd, podjęta przez prezydenta Trumpa zakończyła się porażką przy solidarnym sprzeciwie Demokratów i Republikanów w Kongresie i cichym sabotowaniu rozkazów przez wojskowych. Niemcy to nie tylko jedno z najważniejszych miejsc na amerykańskiej wojskowej mapie świata, ale i najlepsze miejsce pełnienia służby dla wielu żołnierzy, w tych wysokich rangą, którzy mają wpływ na kongresmenów.

Amerykanie w Europie są już 80 lat. W tym czasie zostały uregulowane sprawy związane z ich pobytem. Zajęcie ich miejsca przez Ukraińców spowodowałoby konieczność określenia tych zasad na nowo, wynegocjowania i zawarcia zasadniczych umów generalnych o stacjonowaniu wojsk i setek porozumień wykonawczych i memorandów. Jest to praca na co najmniej kilka – kilkanaście lat, w ciągu których sytuacja w tej części Europy i na Ukrainie mogłaby się diametralnie zmienić. Europejskie rządy z pewnością byłyby też zaskoczone, ile przyszłoby im płacić za podobną „ochronę”. Warto tu przypomnieć, że podane przez amerykański Departament Obrony przy ostatnim wycofywaniu US Army z Europy koszty jej stacjonowania w Niemczech ponoszone przez USA wynosiły rocznie ok. 61 razy więcej, niż łożyły na ten sam cel Niemcy.

W przypadku stacjonowania tam Ukraińców koszty – oczywiście nie tak wysokie jak amerykańskie, ale i tak ogromne – musieliby oczywiście ponieść sojusznicy z NATO. Ukraina ani nie byłaby w stanie, ani zapewne nie miałaby chęci tego robić.

Najważniejsze jednak nie są uregulowania prawne ani pieniądze, ale polityczna ocena takiego projektu. Zakłada on bowiem oddanie części bezpieczeństwa Europy w ręce Ukrainy i jej władz. Istotą stacjonowania sił US Army w Europie Zachodniej było zagwarantowanie, że w razie ataku na nie, nadejdzie potężna pomoc zza oceanu. W przypadku stacjonowania ukraińskich sił zbrojnych czynnik ten odpada, co w oczywisty sposób pogarsza europejskie bezpieczeństwo. O jego oddaniu w ręce chwiejnych i skorumpowanych rządów w Kijowie, w dodatku okresowo dryfujących w stronę Moskwy lepiej nie wspominać. Sprawia to, że plan Zełenskiego trąci absurdem. Nie ma się więc też co spodziewać entuzjazmu państw NATO w tej sprawie i jego akceptacji.

Zastraszenie przez zastraszanie

Co więc miał zamiar osiągnąć ukraiński prezydent, ogłaszając swój plan? Jego ogłoszenie z pewnością celowo przypadło tuż przed spotkaniem przywódców USA, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii w Berlinie, poświęconym głównie wojnie na Ukrainie. Na które nie zaproszono Ukraińców. Warto zwrócić uwagę, że Zełenski w tym samym czasie zapowiedział, że albo Ukraina wstąpi do NATO albo pozyska broń nuklearną.

Była to propozycja równie nierealna, jak zamiana amerykańskich żołnierzy w Europie na ukraińskich. Ukraina ma co prawda mozliwości, żeby produkować taką broń, jednak wytworzenie ilości głowic odpowiedniej do mierzenia się choćby w najmniejszej skali z Rosją zajęłoby dziesięciolecia. Do tego dochodzi kwestia nosicieli, zwłaszcza okrętów podwodnych, których Ukraina nie będzie w stanie pozyskać. Natychmiast zareagowała też Moskwa. Władimir Putin stwierdził, że „Rosja w żadnym wypadku nie pozwoli Ukrainie na stworzenie broni nuklearnej”.

Wydaje się więc, że plan przedstawiony przez Zełenskiego w wymiarze strategicznym miał co najwyżej przykryć niekorzystne wrażenie, wynikające z niezaproszenia przedstawicieli Ukrainy na spotkanie przywódców światowych mocarstw w Berlinie. Nieodmiennie przywodzi to na myśl Monachium w 1938 r. Aby rozmyć to wrażenie, państwa uczestniczące w spotkaniu będą prawdopodobnie bardziej skłonne udzielić Ukrainie dalszej pomocy wojskowej. I o to również pewnie chodziło Zełeńskiemu, kiedy przedstawiał swój plan.

Z pewnością ostatnie wystąpienia były też skierowane na użytek wewnętrzny. Przy niekorzystnej sytuacji na froncie, braku perspektyw i zbliżającej się zimie, mogły rozbudzać w Ukraińcach nadzieję, że nie wszystko jest stracone. Zełeński z jednej strony odwołuje się do potężnych sprzymierzeńców na Zachodzie, z drugiej wyciąga broń nuklearną jako ukraińską ostateczną Wunderwaffe, pozwalającą na odwrócenie losów wojny. Zdając sobie sprawę, z nierealności tych planów, asekuruje się również przed społeczeństwem. Jak pisze analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, Krzysztof Nieczypor „zakłada możliwość odmowy realizacji Planu i pragnie pozyskać w ten sposób na użytek wewnętrzny argument o rzekomej ‘zdradzie’ Kijowa przez Zachód”.

Monachium a Polska

Polska, podobnie jak i w 1938 r. nie została zaproszona do stołu rozmów o Ukrainie. Nie wynika to bynajmniej ze słabości polskiej dyplomacji i polityków, którzy – jak przekonują niektórzy – nie potrafili wykorzystać wojny na Ukrainie do lewarowania pozycji Polski do poziomu mocarstwa. Nie warto też żałować pomocy, którą otrzymała od nas Ukraina, próbować ją ograniczać, czy też rozpoczynać remontu lotniska w podrzeszowskiej Jasionce, przez które przechodzi znaczna część pomocy dla Ukrainy. W istocie – pozostając w konwencji Monachium – byłoby to coś na kształt odbierania bezbronnym Czechom Zaolzia.

Polska dla mocarstw nie jest partnerem ze względu na swoją niewielką – w porównaniu do nich – siłę gospodarczą i militarną. Podobnie było i w przypadku zawierania porozumień w Mińsku. Warto jest więc doceniać pozostawanie w ciągle jeszcze „najpotężniejszym sojuszu militarnym w historii świata”, którego przywódcy zapowiadają „obronę każdego cala jego terytorium”. Tudzież w strukturach gospodarczych Unii Europejskiej, co przez ostatnie 20 lat głównie wywindowało rozwój Polski na poziom pięciokrotnie większy, niż ukraiński. I stało się to dzięki krytykowanym dzisiaj za uległość politykom, którzy rzekomo nie potrafili zmusić wschodniego sąsiada do realizacji choćby w minimalnym stopniu polskich interesów.

Zadaniem Polski na dziś i na następne lata, jest raczej wykorzystanie stabilnych podstaw ekonomicznych, budowanych przez ostatnie kilkadziesiąt lat do dalszego rozwoju i budowania potencjału militarnego. Tudzież wzmacniania politycznie i strukturalnie Sojuszu Północnoatlantyckiego, w którym możemy i powinniśmy odgrywać o wiele większą rolę. Nawet kosztem urażenia dumy narodowej jak w przypadku sprawy Zbrodni Wołyńskiej, czy rzekomego lekceważenia nas przez sojuszników. Na obrachunki i wyrównania przyjdzie czas, kiedy zaczniemy być zapraszani do głównego stołu rokowań, co przecież nie jest niemożliwe. Obrażanie się na rzeczywistość może sprawić że szybko znajdziemy się na ścieżce, którą od lat podąża Ukraina. A Ukraińcy również bardzo lubią się obrażać.

Czytaj też:
Dlaczego nie mamy ambicji

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także