Strona ukraińska przyjęła zmianę władzy w Polsce z nadzieją na odwilż we wzajemnych relacjach. „Odwilż” rozumianą jako kapitulacja polskiej strony we wszystkich spornych kwestiach. Problem zboża miał zniknąć, Wołyń zostać zapomniany, a akcesja do Unii Europejskiej stanąć otworem w ciągu dwóch–trzech lat. Nawet kilka dni temu przewodniczący Rady Najwyższej Rusłan Stefanczuk wyraził przekonanie, że dzięki polskiej prezydencji w Unii Europejskiej „dojdzie do znaczącego zintensyfikowania postępów” w procesie akcesyjnym.
Również w Polsce nie brakowało głosów, że po przejęciu sterów przez koalicję centrolewu nastąpi wyraźne ocieplenie stosunków z Ukrainą. Sam premier Donald Tusk niedługo po przejęciu władzy deklarował, że „nie ma takiej siły, która podważyłaby przyjaźń Polski i Ukrainy”, a minister Radosław Sikorski miał rozmawiać z prezydentem Zełenskim na temat tego, jak sprawić, aby w przeciągu kilku lat „obydwa państwa stworzyły silne wschodnie płuco Unii Europejskiej”. Po roku od wyborów parlamentarnych widzimy, że – mimo deklaracji polskiego rządu – do żadnej „odwilży” nie doszło, a niektórzy ukraińscy dyplomaci zaczynają wręcz żałować, że do władzy doszła centrolewicowa koalicja.
Zbigniew Parafianowicz opisywał jakiś czas temu, jak wiceszef ukraińskiego MSZ przyznał, że PiS „mówił nam przykre rzeczy, ale dawał żelazo [czyli broń – przyp. J.F.]”, podczas gdy Donald Tusk i Radosław Sikorski dają jedynie zapewnienia. „Składają deklaracje, ale niewiele z tego później wynika” – stwierdził dyplomata.
Kijów żąda coraz więcej
Tymczasem oczekiwania ukraińskiej strony stale rosną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.