Trójpodział władzy opracowany przez XVIII-wiecznego filozofa i prawnika Charles’a Louisa de Secondat, barona de La Brède et de Montesquieu, znany jest nie tylko jurystom. W dziele „O duchu praw” Francuz wyróżniał władzę prawodawczą, władzę wykonawczą oraz władzę sądzenia. Opis ustroju monarchii angielskiej, który Monteskiusz stawiał za wzór, wskazywał, że władza ta jest najgroźniejsza dla wolności jednostki (orzeczeniem sądu można wręcz być jej pozbawionym), ale jednocześnie paradoksalnie władza sądzenia „jest poniekąd żadna, a sędziowie to jedynie usta, które wygłaszają brzmienie praw”. Po lekturze książki Tomasza Pietrygi„Trzecia władza. Sądownictwo w latach 1946–2023” można z czystym sumieniem stwierdzić, że szacowny Monteskiusz plótł nieprawdopodobne androny. Analiza wypowiedzi przedstawicieli obecnej większości rządzącej w Polsce wskazuje, że sądownictwo jest jednym z centralnych elementów ustrojowych, który ma ulec radykalnej zmianie.
Mowa jest oczywiście o kwestii „przywrócenia praworządności” w naszym kraju, ponieważ – jak wiemy – została ona w świetle enuncjacji chociażby obecnego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara praktycznie utracona zmianami ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa w 2017 r. i powołaniem przez prezydenta ok. 3 tys. sędziów po konkursie przed nową KRS. Nie dajmy się zwieść: pod pozorem szlachetnych haseł o konieczności przywrócenia w Polsce „praworządności, konstytucyjności czy wartości europejskich” kryje się brutalna walka o wpływy we władzy sądowniczej. A jest się o co bić, ponieważ władza ta to władza „ostatniego słowa”. Kto ją ma, jest w stanie zabezpieczyć interesy polityczne określonych grup, ponieważ – jak pisał w „Biorąc prawa poważnie” (1977) wybitny amerykański filozof prawa Ronald Dworkin – orzeczenia sądowe są de facto „decyzjami politycznymi”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.