NIEPRAKTYCZNA PANI DOMU | Na przełomie lat 70. i 80. mieszkaliśmy na niewielkim osiedlu spółdzielni Politechnika na Stegnach.
W gronie rówieśników, 30-latków, uchodziliśmy za szczęśliwców – zdobyć własne mieszkanie po stosunkowo krótkim, bodaj trzyletnim oczekiwaniu to był sukces. Kto się wtedy nie załapał, wpadał do tzw. zamrażarki, studni bez dna. Oznaczało to czekanie ad infinitum. Pod koniec lat 70. gierkowski dream pierzchał, gospodarka się waliła. W latach 80. była już degrengolada.
Mieszkaliśmy w blokach, dzisiaj może powinnam powiedzieć „na blokowisku”, ale to byłoby nieporozumieniem. Słowo „blokowisko” powstało długo, długo potem, jak wybudowano gierkowskie bloki, i głównie po to, żeby pokazać tamtą bidę i podkreślić prestiż obecnie budowanych „apartamentowców”. Zieleń, las, park, jezioro – znacie te gadki deweloperów. A w środku mikrokawalerki.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.