Ostatnio byliśmy świadkami prób podsumowania pandemii koronawirusa, związanych z piątą rocznicą wprowadzenia stanu epidemii w Polsce. Widzieliśmy (nieliczne) analizy właściwie tylko z jednej – krytycznej odnośnie do reakcji władz – strony. Druga strona w dyskursie o pandemii, a zwłaszcza o działaniach w trakcie jej trwania, przyjmująca oficjalne stanowisko, jakoś dziwnie zamilkła. Można podejrzewać, że ktoś jednak chce, by było "ciszej nad tą trumną". Bo gdyby było inaczej, bylibyśmy odbiorcami świetlistych dowodów, jak to się władza z medykami starali i ile istnień te działania ocaliły.
Nic z tego. Miały być nawet raporty. Jeden na temat pandemii (obiecany przez szefa GIS dr. Grzesiowskiego), drugi o sprawie najbardziej wstydliwej – obiecany przez byłego już ministra Niedzielskiego – o powodach wystąpienia w czasie pandemii ponad 200 tys. zgonów ponadnormatywnych. To znaczy wyjaśnienia fenomenu odejścia tylu ludzi więcej niż w latach poprzednich, ludzi, którzy mogli żyć. Wstydliwość i także brak do dziś takiego raportu zasadzają się na porażającym fakcie, że wśród tylu zgonów jedynie niewielki procent stanowiły "zgony z powodu koronawirusa", w dodatku nie udowodnionego jako przyczynę śmierci, ale jedynie obecnego w testach. Z niezrozumiałych powodów rozpoznania choroby COVID-19 stawiano wyłącznie na podstawie zawodnych testów. Zasadą było to, że nie wymagano do rozpoznania pełnej diagnostyki lekarskiej. W związku z tym nie wiadomo, ile osób chorowało i ile zmarło na COVID-19. Kto więc, albo i co, zabił tych ludzi?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
