Prawo i Sprawiedliwość jest pierwszą partią w wolnej Polsce, która samodzielnie sformuje rząd. A to oznacza, że będzie mogła sama, w pojedynkę, zmierzyć się ze złożonymi przez siebie w kampanii przedwyborczej obietnicami, sama je zrealizować – bez przeszkód ze strony tego czy innego koalicjanta, ale też bez szans na to, że winę za niezrealizowanie tej czy owej obietnic będzie mogła na tegoż koalicjanta – zgodnie ze stanem faktycznym lub nie – zrzucić. A potem, przed następnymi wyborami, będzie musiała sama zdać przed swoimi wyborcami sprawę ze swoich, i tylko swoich, rządów oraz poddać się ich ocenie.
W niedzielę wybory, a w poniedziałek wiemy, kto stworzy rząd. Czyż nie jest to najklarowniejsze z najklarowniejszych rozwiązań? I najlepsze z najlepszych? Pełna władza i pełna odpowiedzialność w rękach polityków jednej siły.
Taki wynik wyborów, oznaczający sprawne wyłonienie jednorodnej większości parlamentarnej, a co za tym idzie rządu, w warunkach obowiązującej w Polsce ordynacji proporcjonalnej jest jednak czymś wyjątkowym. W warunkach ordynacji większościowej i jednomandatowych okręgów wyborczych, o które tak zabiega Paweł Kukiz, byłoby jednak regułą. Byłoby, i to od dawna, i z pożytkiem dla Polski, gdyby liderzy kluczowych partii, Jarosław Kaczyński i (do niedawna) Donald Tusk, porozumieli się w swoim czasie tylko co do tej jednej jedynej rzeczy. Jednak z jakichś powodów się nie porozumieli, choć podobno Tusk był i jest zwolennikiem tego rozwiązania, a z kolei Kaczyński, mimo że podobno nie jest, to podczas wieczoru wyborczego nie krył zadowolenia z powodu uzyskania większości pozwalającej jego partii samodzielnie sprawować rządy. Wszelako – i oby – co się odwlecze, to – być może – nie uciecze.
W końcu pośród wielu spraw, których przeprowadzenie w nowej kadencji zapowiedział PiS, jest też zmiana konstytucji. I choć to zadanie szczególnie trudne, wymagające większości aż 307 posłów, to także wyjątkowo ważne – ze względu na marną jakość obowiązujących rozwiązań ustrojowych, utrudniających skuteczne rządzenie państwem. A to w warunkach zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej może nas kosztować więcej niż „tylko” wolniejszy rozwój.
Jedną z kardynalnych wad obecnej konstytucji jest mechanizm wzajemnego blokowania się, a bywa, że i zwalczania kluczowych ośrodków władzy wykonawczej – rządu i prezydenta, dysponującego silnym mandatem społecznym i trudnym do obalenia wetem. Wyeliminowaniu tej usterki, czyli i tak już mocno spóźnionej przebudowie ustroju Polski – z bałaganiarskiego na prezydencki lub gabinetowo-parlamentarny – powinna towarzyszyć właśnie usprawniająca wyłanianie rządzącej większości zmiana ordynacji wyborczej na większościową.