ŁUKASZ WARZECHA: Co spowodowało, że wznowienie pana książki „Wołyń. Nic nie jest w porządku”, która miała premierę w 2016 r., ukazuje się teraz?
KRZESIMIR DĘBSKI: Książka została napisana przed wojną na Ukrainie. Gdy wojna wybuchła, okazało się, że poruszony w niej temat stał się ponownie bardzo aktualny i nabrzmiały problemami, a sytuacja rozwija się raczej w negatywną stronę. Ukraiński nacjonalizm okazuje się połączony z patriotyzmem wojennym. Ukraińcy, owszem, walczą o swoją ojczyznę, ale w tle jest Bandera.
Czy kiedy wojna się zaczynała, miał pan nadzieję, że dawni nacjonalistyczni bohaterowie zostaną nareszcie zastąpieni przez nowych, tych z obecnego konfliktu?
Tak właśnie myślałem. Sądziłem, że konieczność zmierzenia się współcześnie z rosyjską potęgą zmieni ich spojrzenie na przeszłość. Niestety, połączono wojenny wysiłek Ukraińców z historycznym nacjonalizmem. Widzimy więc, że żołnierze idą na front i bardzo często mają na ramionach czarno-czerwone naszywki. Właśnie nie ukraińskie – niebiesko-żółte, tylko ten historycznie złowrogi zestaw barw. Na sztandarach pojawiają się portrety Bandery, a na cmentarzu Łyczakowskim, gdzie odbywają się pogrzeby patriotycznie nastawionych młodych Ukraińców, poległych w aktualnej wojnie, widać przy tych okazjach las czerwono- -czarnych flag. Samochody dostarczane jako dary z Zachodu, także z Polski, są oznaczane barwami banderowskimi. Rozmawiałem o tym z wieloma Ukraińcami – oni nie rozumieją, że w ten sposób idą na rękę rosyjskiej propagandzie, która twierdzi, iż Ukraińcy to faszyści, nacjonaliści i banderowcy.
Jaka jest odpowiedź?
Że „mamy takich bohaterów”. Nie są w stanie przyjąć nowocześniejszego spojrzenia.
Nowocześniejszego – czyli?
Czyli że w cywilizowanym świecie nacjonalizm nie jest uznawany za dobrą ideę, zwłaszcza jako wiodąca narracja w państwie.
Widać tutaj zróżnicowanie podejścia w zależności od regionu Ukrainy?
Oczywiście. Zjawisko, o którym mówię, występuje zwłaszcza na Ukrainie Zachodniej. Ale nie tylko tam. Tuż przed wojną widziałem w Kijowie przemarsz młodych Ukraińców w mundurach Nachtigall [Battalion Ukrainische Gruppe Nachtigall – ukraińsko-niemiecki ochotniczy batalion Wehrmachtu „Słowik”, oskarżany o zbrodnie wojenne na Polakach i Żydach – przyp. Ł.W.]. Było ich ze 2, 3 tys. Było to dla mnie porażające.
W pana książce pojawia się historia współczesnego ukraińskiego zespołu Tartak, który nagrał teledysk do jednej ze swoich piosenek w ruinach kościoła w Kisielinie – tego samego, na który 11 lipca 1943 r. napadła banda UPA i na którego plebanii tego dnia, w czasie obrony, szczęśliwie skutecznej, zaręczyli się pana rodzice. Pisze pan: „Muzycy przebrani w mundury UPA skaczą w tych ruinach, które zostały po upowskim barbarzyństwie, i śpiewają »Sława Ukrainie«, czyli tekst nacjonalistycznego pozdrowienia”. Korespondował pan z liderem tej grupy, tłumacząc mu, że to co najmniej niestosowne. W odpowiedzi Ukrainiec napisał, że „śpiewali o swoich bohaterach, więc się za nich przebrali, do czego mają święte prawo”. Nie jest to odosobniony przypadek takiego podejścia. To arogancja, brak empatii, bezwstyd? Jak to nazwać?
To jest po prostu zaślepienie. Niezrozumienie współczesnego świata, w którym narody jakoś się dogadują. Ukraińcy nie są w stanie pojąć, po co nam, Polakom, są potrzebne ekshumacje, a i po polskiej stronie są politycy czy działacze, którzy twierdzą, że z powodu domagania się ich Ukraińcy tylko bardziej się jeżą. A przecież „krzywdy były po obu stronach i lepiej o tym zapomnieć”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
