Pierwszy film był bajką o młodzieńcu, który zdobywa sławę i piękną dziewczynę, komedią chwilami prostacką. W filmie drugim pojawiają się konserwatywne przesłanie i odrobina refleksji – cóż, Adam Sandler dorósł i jako aktor, i jako ojciec rodziny.
Sandler do mistrzostwa doprowadził gatunek współczesnej komedii żenującej, ale potrafi też grać świetne role dramatyczne („Lewy sercowy”, „Nieoszlifowane diamenty”, „Rzut życia”). Nie należy więc mylić Sandlera twórcy z postacią, którą stworzył na potrzeby komedii i stand-upu: nieco głupkowatym ciamajdą o złotym sercu, któremu wiele udaje się przez przypadek. Gilmore jest inny, zapracował na sławę i szczęście, by potem je utracić. O ile śmierć żony (wydarzenie otwierające akcję drugiego filmu) była nieszczęśliwym wypadkiem, o tyle na resztę katastrof zapracował sam: zbyt często zaglądając do butelki i trwoniąc rodzinny majątek.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
