Lubię takie plany, jak ten Mateusza Morawieckiego, wicepremiera i ministra rozwoju w rządzie Beaty Szydło. Zawsze to przyjemnie móc się zgodzić z twórcą planu, i to zgodzić zarówno co do stanu (w tym przypadku gospodarki) wyjściowego, obecnego, jak i tego docelowego, pożądanego.
Jednego tylko, niestety, nie jestem w stanie zrozumieć po tym, co usłyszałem: Jak autor planu zamierza sprawić, aby rzeczywistość z jak najbardziej – według mnie – trafnie zdiagnozowanej, a zmierzającej w nie najlepszym kierunku, zmieniła kurs na prowadzący w stronę tego, też celnie opisanego, który uznany został za właściwy?
Albowiem zgoda – Polska rzeczywiście wpada lub już wpadła w opisane przez Morawieckiego pułapki: średniego dochodu i niskiego wzrostu; braku równowagi, czyli nadmiernej zależności od zagranicznego kapitału; przeciętnego produktu, czyli imitacji zachodnich technologii i konkurowania jedynie niższą ceną; w pułapkę demograficzną i wreszcie w pułapkę słabych instytucji publicznych, a w konsekwencji niskiej ściągalności podatków i nieprzejrzystości przepisów.
I oczywiście zgoda – Polska winna uczynić wszystko, co się da, by te rafy ominąć: by nasza gospodarka była bardziej innowacyjna, a przez to rentowna; by zwiększyła inwestycje; by Polacy także pod względem wysokości zarobków szybciej gonili bogatszą część UE; by mieli znacznie większe oszczędności; by polski kapitał odzyskał dominację w Polsce i odważniej zapuszczał się na inne rynki itp., itd.
Tylko jak sprawić, by te tak skrupulatnie zestawione w planie Morawieckiego aktywa, którymi dysponujemy (od 230 mld zł na lokatach polskich firm do 480 mld zł z funduszy unijnych), zaczęły być wykorzystywane do osiągnięcia zamierzonych celów? Mówiąc inaczej: Jak rząd zamierza przekonać przedsiębiorców do zrealizowania planu Morawieckiego? Właśnie bowiem w tym miejscu plan jest, na mój gust, zdecydowanie zbyt zagadkowy. Nazbyt ogólnikowo przedstawiono narzędzia, które mają zostać użyte do odniesienia sukcesu.
I to właśnie z tego powodu trudno dziś przesądzić, czy Mateusz Morawiecki, patrząc np. w 2020 r. na ministra rozwoju Morawieckiego z 2016 r., zobaczy początek „dobrej zmiany”. Podobnie jak Mieczysław Wilczek mógł zobaczyć (dopóki żył) początek „dobrej zmiany”, patrząc na ministra przemysłu Wilczka z 1989 r., jak Leszek Balcerowicz może zobaczyć początek „dobrej zmiany”, patrząc na ministra finansów Balcerowicza z 1990 r., czy Zyta Gilowska – patrząc na minister finansów Gilowską z 2006 r. A nie zobaczy i oby nie zobaczył, jak Jerzy Hausner, patrząc na ministra gospodarki i pracy Hausnera z 2004 r. – planu „dobrej zmiany”, który niestety pozostał na papierze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.