Świąteczny prezent Trzaskowskiego dla PiS
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Świąteczny prezent Trzaskowskiego dla PiS

Dodano: 
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski Źródło: PAP / Paweł Supernak
TAKI MAMY KLIMAT || „Tramwaj różnorodności”, „muzeum KOD”, wycofywanie się rakiem z kolejnych obietnic wyborczych, a na koniec „Kałużowe" podejście do tematu bonifikat – Rafał Trzaskowski pokazując, jakie są jego priorytety w Warszawie, nie mógł dać lepszego prezentu Jarosławowi Kaczyńskiemu przed zbliżającymi się wyborami do europarlamentu.

W ledwie dwa tygodnie Rafał Trzaskowski zrobił więcej dla narracji PiS-u, niż wszelkie spece od pijaru przez ostatnie miesiące. Wystarczyło kilka pierwszych decyzji, aby nowy prezydent Warszawy całkowicie uwiarygodnił przekaz partii Kaczyńskiego.

Prawo i Sprawiedliwość znaczną część swojej politycznej opowieści oparło w ostatnim czasie na straszeniu Platformą Obywatelską. Co chwila któryś polityk (ostatnio w Jachrance zrobił to sam Jarosław Kaczyński) przekonywał, że PiS może nie jest partią idealną, ale trzeba na nią głosować, bo inaczej Tusk powróci do władzy i wszystko „będzie tak jak było”.

Odbiorą 500 plus, rekomunizują to, co zostało zdekomunizowane, TVP stanie się na powrót drugim TVN-em, zamiast amerykańskich baz będziemy mieli Nord Stream 2, 3 i 4, a na co drugim urzędzie w kraju zawisną tęczowe flagi. Sami widzicie, drodzy wyborcy – twierdzi Prawo i Sprawiedliwość – chcecie czy nie, ale musicie głosować na nas. Żadni narodowcy, żadna partia o. Rydzyka – tylko my stanowimy realną zaporę.

Opowieść, przyznajmy, dość apokaliptyczna. Można było wręcz odnieść wrażenie, że to jedynie tania zagrywka, której celem jest podgrzewanie emocji i mobilizowanie elektoratu, ale która w rzeczywistości jest równie bliska prawdy, co ostrzeżenia opozycji dotyczące rzekomego „polexitu”. Tymczasem nasz pełen różnorodności Rafał oświecił niedowiarków mojego pokroju, ukazując, że farsa jest bliższa prawdy, niż można było przypuszczać.

Platforma w rozkroku

Platforma od ładnych paru lat mierzy się kryzysem tożsamościowym. Był on już wyraźnie widoczny co najmniej od wyborów w 2011 roku i drugiej kadencji, gdy liberalizm PO coraz częściej stawał się czysto deklaratywny (a z czasem nawet to nie – vide wypowiedź Tuska o byciu socjaldemokratą).

Jednak po oddaniu władzy w 2015, ten problem aż kłuje po oczach. Kłuje tak mocno, że nasuwa się myśl, że żadnego kryzysu tożsamościowego w rzeczywistości nie było, a Platforma po prostu nigdy nie posiadała jakiekolwiek tożsamości; że była polskim odpowiednikiem postpolitycznej nowoczesnej partii, która dostosowuje się do panujących warunków zewnętrznych, zostawiając ideały na boku i skupiając się jedynie na zarządzaniu państwem. Problem w tym, że w przypadku PO nawet z tym zarządzaniem (przynajmniej kadencji 2011-2015) było kiepsko.

Od 2015 ten brak ideowego zaplecza, brak kierunku w jakim PO chciałaby prowadzić państwo stał się aż nazbyt widoczny. Cały przekaz został sprowadzony do bycia ledwie anty-PiSem, co oczywiście Schetynie pozwala przetrwać na pozycji lidera PO, ale pozbawiło samą partię szans na stworzenie realnej alternatywy.

Czego by nie mówić o PiS, Razem czy kolejnych partiach Korwin-Mikkego, to są to środowiska określone ideowo, po których mniej więcej wiadomo czego się można spodziewać. Przy PO takiej pewności nie mamy.

Najdobitniejszym przykładem może być tutaj stosunek Platformy do programu „500 plus”. Dzisiaj co prawda Schetyna jest (chyba) zwolennikiem rozszerzenia programu również i na pierwsze dziecko, co jest jakimkolwiek zaprzeczeniem liberalnego charakteru tej partii, ale pamiętamy, że nie zawsze tak było. Jeszcze przed wyborami w 2015 roku PO mówiło, że tego programu się nie da wprowadzić, następnie przyznało, że co prawda wprowadzić się da, ale sam program jest zły; potem stwierdzono, że jest zły, bo go źle wprowadzono, ale oni go wprowadzą dobrze; potem, że jednak nie, potem, że jednak tak itp., itd.

Podobnie jak z „500 plus” było ze sprawą przyjmowania/nieprzyjmowania imigrantów, podobnie jest teraz z Rafałem Trzaskowskim i sprawą bonifikat przy przekształceniu prawa użytkowania wieczystego we własność. Niby jesteśmy na tak, ale po chwili jednak na nie, niby za, a jednak przeciw.

Cóż, mieszkańców stolicy czekają ciekawe lata. Ale, parafrazując Moliera, sam tego chciałeś, warszawski Dyndało.

Gdyby rządziło PO…

To rzucanie się od lewa do prawa i bazowaniu jedynie na byciu anty-PiSem pozwala zgromadzić żelazny elektorat, ale uniemożliwia zejście do centrum (czyli wygranie wyborów). Schetynie (paradoksalnie) tylko w to graj. Liderowi PO nie zależy na pokonaniu Kaczyńskiego, tylko na skonsolidowaniu totalnej opozycji pod swoją batutą (o czym pisałem ostatnio w artykule „Koszmar opozycji”).

Kolejne działania polityków PO idealnie wpasowują się w narrację PiS-u, o której mówiłem na początku. Bo podsumujmy: PiS zgłasza pomysł bonifikat w wysokości 98 proc. PO popiera ten pomysł. Są wybory, a PO je wygrywa. Po wyborczej bitwie ledwie kurz zdążył opaść, a nowy prezydent wraz ze swymi kolegami pokazuje jakie ma priorytety: muzeum KOD, laicyzacja miasta (afera pani Diduszko-Zyglewskiej wokół spotkania opłatkowego) czy w końcu tramwaj różnorodności. W tym samym czasie zbierają się radni i odwołują ustalenia dotyczące bonifikaty, a jednocześnie do mieszkańców zaczynają spływać powiadomienia o podwyżce za użytkowanie wieczyste (słynna sprawa garaży na Mokotowie, gdzie podwyżki sięgnęły nawet 700 procent)

Ta cała czarna seria, która miała miejsce w Warszawie zadziała dokładnie na tej samej zasadzie, na jakiej wcześniej zadziałała decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz o zakazaniu Marszu Niepodległości: wielu ludzi z centrum, których PiS od trzech lat irytuje, i którzy w 2019 r. być może nawet by i zagłosowali na PO, a na pewno nie poparliby Kaczyńskiego, dzięki Gronkiewicz-Waltz i Trzaskowskiemu po prostu przypomni sobie osiem lat rządów Platformy. I to z tej najgorszej strony.

Śledząc wspomnianą warszawską serię, trudno nie mieć wrażenia, że dla samej PO, jeżeli jej działaczom zależy nie na pozycji Schetyny tylko na odsunięciu PiS od władzy, najlepiej by było, gdyby 90 proc. jej polityków zamilkło (co najmniej) do najbliższych wyborów. Ich szanse wtedy znacząco wzrosną.

PiS łapie oddech

PiS w ostatnich tygodniach złapał zadyszkę. Najpierw zarzut polexitu, potem przegrane wybory w wielkich miastach, w końcu afera KNF. Było jednak coś więcej – PiS stracił impet, z którym szedł przez ostatnie trzy lata. Być może zdecydował o tym odwrót w sprawie reformy Sądu Najwyższego, być może tarcia wewnętrzne – trudno orzec, ale w ostatnich tygodniach rządzący wyraźnie byli reaktywni i nie mogli przejąć inicjatywy.

Dzięki działaniom różnorodnego Rafała, którego głównym zmartwieniem jest tramwaj zwalczający przemoc, dzięki radnym, którzy wnoszą o muzealne wystawy poświęcone bohaterskiej walce KODziarzy, dzięki politykom POKO, dla których problemem jest to, że podczas świętowania Bożego Narodzenia obecna jest symbolika związana z Bożym Narodzeniem – dzięki takim ludziom i czynom PiS może złapać oddech. Przed wyborami do europarlamentu może się on okazać wprost bezcenny.

Autor: Jan Fiedorczuk

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Czytaj też:
"Ale Platforma kradła więcej"

Czytaj też:
PiS, sądy i widmo rejterady

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także