Rejterada w sprawie Sądu Najwyższego podważa wizerunek PiS-u, jako partii odważnej, niezłomnej, decyzyjnej. Tryumfalny pochód Prawa i Sprawiedliwości, który obserwowaliśmy od 2015 roku, zostaje zatrzymany, a niezwyciężony Kaczyński-demiurg okazuje się być mitem.
Obietnice a rzeczywistość
„Polska władza może sprawować władzę pod warunkiem, że… nie sprawuje władzy” – stwierdził Witold Gadowski, popularny prawicowy publicysta. „Tyle się nagardłowałem, że Małgorzata Gersdorf powinna być emerytką, że Sąd Najwyższy powinien być oczyszczony… Drodzy Państwo, wystrychnięto na dudka ludzi, którzy wierzą w Dobrą Zmianę” – przekonywał Gadowski w internetowym komentarzu.
Nie należy takich głosów lekceważyć, gdyż to one pokazują jakie nastroje panują w społeczeństwie (a szczególnie w „rewolucyjnej” części elektoratu). Co więcej, sprawa sądów nie jest pierwszą, w której PiS zawodzi oczekiwania swoich wyborców.
Bo jak inaczej określić komisje śledcze, które mieliśmy do tej pory? Komisja weryfikacyjna, Amber Gold, teraz VAT – dla przeciętnego wyborcy są one zupełnie niezrozumiałe, setki świadków, tysiące poszlak, przesłuchań, dokumentów a na koniec wychodzi Donald Tusk, robi swój show przed kamerami i z uśmiechem wraca do Brukseli.Tak to widzi przeciętny wyborca.
Przez ostatnie lata rządów PO w ludziach narastała potrzeba odsunięcia aferałów, co otworzyło PiS-owi drogę do władzy w 2015 roku. Nikt z obecnie rządzących oczywiście wprost nie mówił, że Tusk czy Gronkiewicz-Waltz trafią za kratki, ale taki był przecież niewerbalny przekaz. Jest afera, jest komisja – musi być winny. Nie ma winnego? To znaczy, że politycy źle działają. Albo nie umieją złoczyńcy posadzić, albo nas oszukali – tak myśli Kowalski, który nie żyje politykę na co dzień i nie ma czasu, aby wgłębiać się w każdą sprawę.
I teraz po trzech latach Kowalski z Nowakiem mogą się zacząć zastanawiać – po co była ta cała wielka awantura? Miała być reforma sądów – jest odwrót; złodzieje mieli pójść siedzieć, a brylują w TV; PiS miał zatrzymać imigrantów, a to za jego rządów wzrosła liczba przyjezdnych. Można zaklinać rzeczywistość i wypuszczać spoty antyimigracyjne, ale ludzie nie są ślepi i widzą, kto ich obsługuje w McDonald’s, kto ich mija na ulicy z torbą „Uber Eats”, czyj język zaczyna dominować w niektórych częściach miasta.
To właśnie ten rozdźwięk szarej rzeczywistości z pięknymi obrazkami z TVN-u przyczynił się do upadku PO. Upadku, który nie zdarzył się z dnia na dzień, ale postępował powoli, sukcesywnie. Kolejne kryzysy nawarstwiały się. W końcu ten węzeł gordyjski był już tak skomplikowany, że Tusk postanowił go przeciąć – uciekł do Brukseli i zostawił PO na straty. Teraz PiS zaczyna wchodzić na podobną ścieżkę. To jeszcze nie jest poziom problemów PO z końcówki jej rządów, ale pęknięcia na wizerunku rzekomo niezwyciężonej biało-czerwonej drużyny są coraz wyraźniejsze.
Te wszystkie rysy nie sprawią, że PiS nagle straci władzę, ale kryzysy i kryzysiki będą sukcesywnie odkładać się w pamięci wyborcy. Komisje, które nikogo nie posadziły, imigranci, których miało nie być a są, kapitulacja przed Izraelem z nowelizacją ustawy o IPN, a teraz sądowa rejterada.
To wszystko jest szczególnie niebezpieczne właśnie dla PiS-u, bo burzy obraz partii skutecznej. O Kaczyńskim można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że chciałby być utożsamiany z charakterystyczną dla liberalizmu polityczną niemocą (imposybilizmem). Tymczasem teraz okazuje się, że PiS-owi wolno niewiele więcej niż jego poprzednikom.
Blef polexitu
Powód kapitulacji jest oczywisty – groźba kary finansowej oraz próba załagodzenia sporu z Unią przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego. Wydaje się jednak, że PiS przestrzelił i uwierzył w narrację jaką narzuciła opozycja.
Rzekomy polexit był ochoczo podnoszony przez polityków KO, którzy straszyli, że PiS chce opuścić Unię. Sam Kaczyński w tym dopatrywał się słabego wyniku w miastach w ostatnich wyborach. – W centrum manipulacji jest jedno twierdzenie, że PiS przygotowuje Polexit. Jest to kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo – podkreślał prezes PiS na niedawnej konwencji w Radomiu.
Jednak tak naprawdę nikt nie wierzy w groźbę polexitu. A już na pewno nie ludzie, którzy mogliby zagłosować na PiS. Wg. najnowszych badań CBOS aż 72 proc. ankietowanych twierdzi, że wyjście Polski z Unii Europejskiej nie jest realnym scenariuszem, natomiast jedynie 15 proc. badanych uważa, że polexit jest prawdopodobny.
W opuszczenie Unii nie wierzą nawet radykalni przeciwnicy PiS-u. Owszem, opowiadają o tym, ale jest to raczej rodzaj wewnętrznego rytuału – potrzeba zapewnienia samych siebie, że Kaczor-dyktator jest złem wcielonym; im jest gorszy – tym nasza walka słuszniejsza. Porażka PiS-u w miastach była spowodowana upolitycznieniem wyborów samorządowych, radykalnym podziałem w Polsce i masowym głosowaniem lemingów przeciwko moherom, a nie groźbą polexitu.
Ponadto jeżeli przebadamy dokładnie wynik sondażu Kantar Public z października (opublikowany trzy dni przed wyborami), w którym PiS stracił aż 11 proc. poparcia w stosunku do września, to okaże się, że sprawa polexitu miała marginalny wpływ na wyniki badań. W sondażu w ciągu kilku dni przepytano ponad 1000 osób. W trakcie prowadzenia badań wybuchła sprawa rzekomego polexitu. Jednak od momentu pojawienia się tego tematu do końca badania przebadano łącznie jedynie… 14 respondentów. Prawie 99 proc. badanych oddało swój głos przed polexitową plotką, a wyniki PiS-u i tak były nieporównanie gorsze. To pokazuje, że spadek poparcia dla PiS nie był związany z Unią.
Z Brukselą trzeba ostro
Co więcej, spór z Unią Europejską był dotąd jak najbardziej na rękę Kaczyńskiemu. Nie jest to trudne dla zrozumienia (chociaż Schetyna czy Petru tego nie byli w stanie pojąć): im mocniej opozycja atakowała rząd polski za pomocą brukselskiego wsparcia, tym pozycja PiS-u w kraju była silniejsza.
To proste – tożsamość narodowa jest (póki co) silniejsza od tożsamości partyjnej. Każda krytyka PiS-u przez Brukselę była postrzegana przez przeciętnego Kowalskiego jako atak nie na Kaczyńskiego czy Szydło, ale jako atak na Polskę.
Zadziałał syndrom oblężonej twierdzy: „wszystkie ręce na pokład”. Dlatego też w pewnym momencie sondaże PO zaczęły lecieć na łeb na szyję, a pozycja Czarzastego i SLD się umacniała. Cała narracja o donoszeniu na własny kraj spadła na PO i Nowoczesną, więc automatycznie zaczęło się pojawiać miejsce dla racjonalnej, propaństwowej opozycji.
Niekończący się spór z sądami i Unią udowodnił, że ludzie nie przywiązują takiej wagi do tych kwestii.
To już nie jest rok 2004 czy 2007, gdy wystarczyło głośniej krzyknąć, że w Unii wstyd się pokazać z politykiem X czy Y, by lud gremialnie się odwrócił od danej partii. Od tamtego czasu do głosu doszło pokolenie pozbawione kompleksów.
Sondaże od trzech lat są cały czas korzystne dla rządzących, jeżeli tylko w najbliższych wyborach PiS zmobilizuje swoich wyborców, to nie musi obawiać się konfliktu z Unią. Zagrożeniem dla rządzących będzie frekwencja, a nie spór z Brukselą. Wręcz przeciwnie, dla PiS-u byłoby korzystne, gdyby łagodził przekaz w polityce wewnętrznej, jednocześnie umiejętnie podtrzymując konflikt z UE.
Rejterada?
Miłość, strach, wdzięczność, nienawiść – polityk może się różnie kojarzyć, ale dzięki umiejętnej grze może obrócić nawet te niekorzystne emocje na swoją korzyść (vide Macierewicz); nikt jednak nie chce kojarzyć się ze słabością. Rezygnacja z reformy Sądu Najwyższego jest natomiast kapitulacją przed unijnymi siłami. Jest przyznaniem się do błędu.
Można oczywiście przekonywać (co już zaczęły robić prorządowe portale), że to taktyczny odwrót na z góry upatrzone pozycje, ale wątpliwym jest czy elektorat to zrozumie. Jeżeli od ponad dwóch lat PiS znajdował się w konflikcie z polskim sądownictwem, jeżeli elektoratowi opowiadało się o targowicy, o komunistycznych sędziach, o potrzebie reform, jeżeli zaangażowano całe siły i cały autorytet, aby uzasadnić potrzebę reform, to teraz wycofywanie się rakiem musi zostać uznane za porażkę.
Jeżeli wyborcy nawet nie wezmą tego za wyraz słabości, to uznają strategię PiS za oznakę głupoty, gdyż władza na własne życzenie władowała się w olbrzymi konflikt z Unią Europejską, źle oceniła własne siły i naraziła całe państwo na olbrzymie straty wizerunkowe.
Najgorsze w tej sytuacji dla PiS-u jest to, że ta decyzja uderzy w najtwardszy elektorat, który przez ten cały czas bronił kolejnych potyczek z Unią, który twierdził, że PiS jest obrońcą suwerenności, zrywa z PRL-em itp. I teraz ci najwierniejsi z wiernych zostali z ręką w nocniku.
Sam obóz władzy musi też odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest w stanie zaoferować Polakom w drugiej kadencji. Po co ktoś ma na nich głosować w 2019 roku? „500 plus” okazało się niewątpliwie sukcesem propagandowym, ale na samym programie socjalnym PiS nie „dojedzie” do kolejnej kadencji. Zasiłek powinien być co najwyżej formą tymczasowej pomocy, a nie fundamentem państwa.
PiS musi pokazać, że jego władza nie ogranicza się do wymyślania kolejnych transferów socjalnych, że nie jest tylko „mniejszym złem” w porównaniu z totalną opozycją. PiS musi udowodnić, że cały czas jest partią zmiany, partią działania. Kolejnej rejterady wyborcy mogą nie wybaczyć.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie jest odzwierciedleniem stanowiska redakcji.
Czytaj też:
Lemingi nie wyginą (PO-PiS na lata)Czytaj też:
Burza w PO. "Głowy lecą jedna po drugiej"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.