Po ogłoszeniu miażdżących dla Partii Demokratycznej wyników wyborów na amerykańskie ulice wyszli jednak niezadowoleni zwolennicy Hillary Clinton. Do dziś część lewicowych elit nadal nie potrafi pożegnać się z planami usadowienia swojego człowieka w Białym Domu. Politycy, na czele z kandydatką Zielonych Jill Stein, żądają więc ponownego przeliczenia głosów w trzech stanach, w których Donald Trump zwyciężył niewielką przewagą.
Można zrozumieć polityczne motywy, które skłaniają kandydatkę Partii Zielonych do organizowania akcji powtórnego liczenia głosów. Jill Stein, która w wyborach nie zdołała zdobyć nawet 1 proc. głosów, dziś zyskała rozgłos o wiele większy niż podczas kampanii wyborczej.
Mimo że Biały Dom poinformował, że nie wykryto oszustw wyborczych, a Barack Obama pokazał polityczną klasę i zgodnie z tradycją publicznie życzył prezydentowi-elektowi powodzenia, obóz Hillary Clinton – która sama uznała przecież publicznie swoją porażkę – przyłączył się do żądania powtórnego przeliczenia głosów.
Aby przeliczenie głosów w trzech stanach mogło rzeczywiście zmienić wynik całych wyborów i doprowadzić do tego, by ich zwycięzcą została jednak Hillary Clinton, musiałoby się okaza, że to kandydatka Partii Demokratycznej, a nie Donald Trump wygrała w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii. Taki scenariusz jest zaś bardzo mało prawdopodobny.
Wielu polityków czy publicystów nie ma jednak problemu z rozpowszechnianiem spekulacji sugerujących, że za wygraną Trumpa stała ekipa rosyjskich hakerów, mających zhakować oddane głosy. Lewicowe elity zrobią bowiem wiele, aby wskazać jakiegokolwiek kozła ofiarnego, byle tylko nie musiały przyzna, że Partia Demokratyczna przegrała walkę o Biały Dom i Kongres, bo postawiła na zbyt słabą kandydatkę.
Trump słusznie określił te działania mianem „żałosnych”. A następnie zrealizował znaną sztuczkę erystyczną zwaną „retorsio argumenti”, czyli po prostu „odwrócił kota ogonem”. Ogłosił więc, że rzeczywiście doszło do oszustw wyborczych, ale w stanach, w których zwyciężyła Hillary Clinton: w Wirginii, New Hampshire oraz w Kalifornii. „Poza miażdżącym zwycięstwem głosami elektorów, wygrałem głosowanie powszechne, jeśli odejmie się miliony ludzi, którzy zagłosowali nielegalnie” – napisał też Trump za Twiiterze. Oczywiście on też – podobnie jak jego adwersarze – nie ma dowodów na poparcie swoich twierdzeń.
Wbrew intencjom lewicowych liderów ponowne przeliczenie głosów może być jednak korzystne również dla Donalda Trumpa – demokraci jeszcze bardziej stracą w oczach wyborców – a także dla amerykańskiej demokracji. Może bowiem pomóc w upewnieniu milionów wyborców, że głosy policzono uczciwie. Bunt lewicowych elit, oszukujących swoich własnych wyborców i wykorzystujących bezprecedensowe podziały w USA, może jednak również prowadzić do podważenia wiary w cały system demokratyczny. A to byłoby już groźne.