Wojciech Cieślewicz, młody dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, stał na przystanku tramwajowym przy ulicy Roosevelta w Poznaniu, chwilę wcześniej skończył obserwować antykomunistyczną manifestację pod pomnikiem Poznańskiego Czerwca 56', brutalnie rozbitą przez milicję. Mężczyznę zauważył wracający z akcji oddział ZOMO-wców. Bez żadnego powodu funkcjonariusze komunistycznej milicji dobiegli do dziennikarza i zaczęli okładać go pałkami. Trysnęła krew. Wojtek Cieślewicz zmarł w wyniku odniesionych ran kilka tygodni później, 2 marca 1982 r. Funkcjonariusze poznańskiego SB dołożyli starań, by kulisy jego śmierci nigdy nie zostały wyjaśnione, zastraszali świadków, szantażowali bliskich zamordowanego mężczyzny, naciskali na prokuraturę.
Kilka dni temu, w miniony piątek, uliczny protest przeciwko planom rządu PiS, który chce obciąć bardzo dziś wysokie emerytury funkcjonariuszy byłych komunistycznych służb zorganizowali funkcjonariusze peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Jeden z uczestników demonstracji wrzeszczał pod Sejmem: „Byłem już dorosłym oficerem, i nie pamiętam, żeby na ulicach działy się jakieś dziwne rzeczy, szczególne prześladowania itd.”- przekonywał mówca.
Nie wiem czy wśród tych, którzy demonstrowali pod parlamentem byli również i ci, którzy wydali przyzwolenie na rozbicie poznańskiej demonstracji, którzy tuszowali i mataczyli w sprawie śmierci Cieślewicza. Czy byli tam esbecy, którzy zablokowali i mataczyli w śledztwie w sprawie zakatowania przez funkcjonariuszy ZOMO w dniu 11 maja 1982 r w Poznaniu 19-letniego Piotra Majchrzaka, zastraszali jego rodziców i grozili śmiercią jego bratu. Czy byli tam przełożeni esbeków, którzy w 1989 roku zabili ks. Stefana Niedzielaka, lub ci esbecy którzy 30 czerwca 1983 r. zamordowali Jana Samsonowicza, jednego z założycieli Ruchu Młodej Polski.
Jedno jest pewne. W antyrządowym proteście na ulice wyszła śmierć. Przeciwko obniżeniu swoich emerytur protestowali osobnicy – bo ludzie to za wielkie słowo, którzy w strasznym okresie PRL stworzyli aparat przemocy i terroru, aparat bezprawia, osobnicy, którzy legitymizowali tortury, szykany i prześladowania, którzy nie dali szans na godne życie naszym rodzicom i dziadkom, osobnicy, którzy świadomie i dobrowolnie wstąpili do aparatu stworzonego by stłumić polską wolność.
Zmniejszenie esbeckich emerytur – niezależnie od powodów jakie kierują autorami rządowego projektu – jest elementarną sprawiedliwością społeczną, tą której zabrakło, gdy okrągłostołowi Ojcowie Założyciele III RP dali przyzwolenie bezpieczniakom na bezkarność i miękkie lądowanie”.
Kilka z batalii wytoczonych komunistycznemu Imperium Złą wygraliśmy: wtedy, gdy powstał IPN, gdy za rządów PO przyjęto ustawę, w ograniczonym ale jednak, zakresie zmniejszającą esbeckie emerytury. Niestety w tych najważniejszych ponieśliśmy klęskę: w wojnie o lustrację w 1992 r, o dekomunizację czy niedawno w bitwie o szerokie otwarcie esbeckich archiwów.
Jak wtedy tak i dziś do walki ruszył już front obrony esbeków przekonujący, że ustawa dezubekizacyjna skrzywdzi niewinnych ludzi, że dotknie tych, co to, jak pisał niedawno Wojciech Czuchnowski – służyli również III RP, wreszcie – jak blubrał niedawno jeden z dziennikarzy na Twitterze – jej ofiarami będą Bogu ducha winne sprzątaczki gabinetów Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Front obrony esbeków sięga po broń najpoważniejszą: emocje i typowo polskie silne współczucie dla krzywdzonych, w tej roli bałamutnie stawiając krzywdzicieli. W dodatku przyłącza się do niego z koniunkturalnych, politycznych względów Komitet Obrony Demokracji i kilku byłych, a zasłużonych działaczy Solidarności. Przyłączył się i Janusz Korwin-Mikke, szermując hasłami o ochronie praw nabytych, zapominając o jakże adekwatnych w tym przypadku słowach Henry'ego David Thoreau, że „należy kultywować szacunek dla sprawiedliwości, a nie dla prawa.”
W tym być może już ostatnim boju o to by kaci nie otrzymywali wyższych emerytur niż ich ofiary tym razem nie może być miejsca, ani wycofanie się na z góry upatrzone pozycje, ani na czasowe zawieszenie broni. Batalia o dezubekizację, czy o zapowiadane – a nie mniej ważne usunięcie esbeków z policji i służb – jest dla rządzących szansą na wykazanie, ze po latach esbeckich przywilejów i w tej materii może nastąpić dobra zmiana.
Ale by tak się stało, nie wolno wykonać ani jednego kroku wstecz. Nie wolno cofnąć się, wystraszyć protestów, oglądać na słupki społecznego poparcia. Jak mówił św. Augustyn: „sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby świat miał zginąć.”