Nie umiem tak po prostu przejść do porządku dziennego nad obrzydliwą ilustracją, jaka znalazła się w ostatnim numerze największego i najbardziej poczytnego niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”. Została ona dołączona do artykułu „Świat znalazł się na krawędzi”, który opisuje rzekomą groźbę odrodzenia się nacjonalizmów, populizmów, faszyzmów itd., itp. Przypomnę, że na zdjęciu ktoś trzyma w rękach plakat, na którym są postacie Donalda Trumpa, Viktora Orbana, Nigela Farage'a, Marine Le Pen i Jarosława Kaczyńskiego – wszyscy są w nazistowskich mundurach ze swastykami, temu ostatniemu zaś powieszono jeszcze na szyi łańcuch ze złotym krzyżem ze złamanymi ramionami. Może dlatego, że przyznaje się do katolicyzmu?
Polski czytelnik, widząc to zdjęcie, musiał być zapewne, i słusznie, zszokowany. Absurdalne jest przecież to połączenie i wrzucenie do jednego worka programowo antyunijnego Farage’a i popierających Unię Orbana lub Kaczyńskiego; nie mniej niedorzeczne postawienie w jednym szeregu antyputinowskiego szefa PiS i wyraźnie prorosyjskiej Marine Le Pen. Jednak mnie najbardziej poruszyło nie to zestawienie, ale zaliczenie do nazistów Kaczyńskiego. A właściwie nawet nie to, że ktoś na taki pomysł wpadł, ale to, że obrazek ten posłużył redaktorom „Spiegla” do opisu świata. Najwyraźniej nie tylko, że nie widzą jego niestosowności, ale przeciwnie, uważają, że anonimowy autor tego plakatu doskonale uchwycił istotę rzeczy. I to jest właśnie najbardziej poruszające. Dlaczego niemiecki tygodnik śmie pluć, pytam, na jednego z najważniejszych polskich polityków w taki sposób? Oni, pomyślałem, dzieci, wnuki i prawnuki esesmanów i morderców Polaków będą sobie ot tak wieszać znaki kaźni na potomkach ofiar? Oni, niemieccy redaktorzy, których dziadkowie i pradziadkowie mordowali, rozstrzeliwali, tępili, będą Polakom, którzy ową gehennę przeżyli teraz symbole swoich zbrodniczych przodków na ubraniach wieszać? Toż to jest bezczelność i podłość, nieprawdaż? Jestem pewien, że jeszcze kilkanaście lat temu żaden niemiecki redaktor by sobie na podobne skojarzenia nie pozwolił. Co się zatem stało?
Ktoś mógłby powiedzieć, że umieszczone w „Spieglu” zdjęcie to tylko wybryk i przejaw chamstwa niedouczonego edytora. Gdyby tak było, gdyby tylko o to chodziło – jakiś idiota pokazał co mu w duszy gra – nie warto byłoby się sprawą zajmować. Obawiam się, że jest inaczej. To, że ten obrazek tak po prostu znalazł się w tygodniku jako trafna ilustracja pewnego zjawiska społecznego – to właśnie czyni tę historię tak ważną. Oto widać jasno jak rozumuje (a raczej jak czuje) niemiecka lewica, której świadomość „Spiegel” od lat formuje i wyraża. Postępowcy zza Odry są modelowymi wręcz wyznawcami, ośmielam się powiedzieć, religii Holocaustu. Sądzą, że „odrobili lekcję historii” czyli akceptują twierdzenie, że Holocaust była to zbrodnia największa i jedyna, z niczym nieporównywalna, że było to największe zło w dziejach świata i że jest ono teraz miarą absolutną. Absolutność zbrodni uniwersalizuje winę. Tak jak chrześcijanie wierzą, że za śmierć Jezusa na krzyżu odpowiadają w sensie religijnym wszyscy grzesznicy, tak holocaustianiści przyjmują, że za za zagładę Żydów odpowiadają wszystkie narody. O ile na różne sposoby tłumaczą i usprawiedliwiają komunistów – Lenina, Trockiego, Stalina, Mao - o tyle z całą siłą i z największym możliwym emocjonalnym zaangażowaniem potępiają Hitlera. Wierzą też, że jego źródłem jego zbrodni był nacjonalizm i tradycyjne chrześcijaństwo, któremu przypisują antysemityzm. Wystarczy zatem, że gdziekolwiek dostrzegą choćby cień i pozór zagrożenia nacjonalizmem a już podejrzewają powrót zagłady. Z tej perspektywy mogą ciskać gromy na wszystkich, choćby byli potomkami innych ofiar. Mogą im zarzucać brak zrozumienia, zamknięcie i ksenofobię. Holocaust okazał, sądzą, że były tylko dwie kategorie ludzi – sprawcy, czyli Niemcy i współpracujące z nimi inne narody oraz ofiary, Żydzi.
W oburzeniu na innych nie przeszkadza im zatem własne pochodzenie. Przeciwnie, jako ci, których przodkowie mordowali najbardziej niewinne ofiary dziejów uważają siebie teraz za szczególnie powołanych do głoszenia etycznej prawdy o powszechnej winie całej ludzkości. Zrażeni do własnej tradycji narodowej, z której wyrósł potwór, unieważniają każdą inną. Są programowo wręcz wrogami dziedzictwa narodowego, pamięci pokoleniowej – wszystko to są w ich oczach zmory i niebezpieczne maszkary. Niemieckość jest tym co przejęli po to, by ją przezwyciężyć i utopić w europeizmie lub innym uniwersalizmie; jednocześnie tym, co daje im moralną wyższość w stosunku do pozostałych ludzi. Przyjęli swój status potomków sprawców i z pogardą patrzą na tych, którzy nie godzą się na wyznanie współsprawstwa. Dla takich ludzi Kaczyński jest symbolem tego, co najbardziej nienawidzą: śmie uważać siebie za niewinnego, podczas gdy oni dawno już Polakom przypisali winę; wierzy w tradycję narodową i głosi potrzebę suwerenności państwowej, którą oni dawno już przekreślili. Dlatego symbolicznie przynajmniej muszą go poniżyć i zrobić z niego hitlerowca.
W podobny sposób patrzą na Orbana czy Trumpa – odwołując się do haseł narodowych, mówiąc o potrzebie siły własnych państw automatycznie stają się oni nazistami. Największe zło w dziejach spowodowane zostało przez największego zbrodniarza w dziejach – dlatego zwolennicy takiego myślenia nie wahają się z każdego kogo uważają za zagrożenie robić Hitlera. Reductio ad Hitlerum ma być skutecznym sposobem utrzymania lewicowej dominacji w kulturze i polityce.
To się dopiero nazywa perwersja myślenia.