LuxLeaks – wyciek tysięcy dokumentów w sprawie afery luksemburskiej, już ponad dwa lata temu odsłonił kulisy działania zarządzanego przez wiele lat przez Junckera państwowego kartelu, oferującego w Luksemburgu niskie podatki od dochodów kilkuset, przeważnie bardzo dużym firmom, które powinny te podatki płacić w innych państwach UE – tam, gdzie prowadzą swą działalność. Teraz na jaw wyszły kolejne fakty. Wynika z nich bezspornie, że Luksemburg za czasów Junckera nie tylko uprawiał ten antyunijny proceder, lecz w dodatku torpedował na forum UE wszelkie próby zmierzające do położenia kresu tego rodzaju działalności. Luksemburg – przeważnie samotnie, a tylko czasami wraz z Holandią – sprzeciwiał się wszczynaniu śledztw w sprawie transgranicznych strategii unikania podatków, blokował prace nad poprawą standardów wymiany informacji między krajami UE w kwestii zawieranych przez nie umów z ponadnarodowymi korporacjami, uniemożliwiał przegląd relacji podatkowych rządów państw UE z wielkimi spółkami, itp., itd., bo rejestr przewin Luksemburga pod rządami Junckera jest bardzo długi.
A przecież w 2014 r., gdy światło dzienne ujrzały pierwsze, dotyczące tej afery dokumenty, Juncker, tłumacząc się, dlaczego Luksemburg za jego premierostwa oszukiwał inne państwa, z lubością powoływał się właśnie na brak w tej mierze „harmonizacji przepisów w UE”. Teraz już wiadomo, że „harmonizacji” nie było, bo przeciw jej wprowadzeniu spiskował on sam.
Ale mniejsza o pokrętne tłumaczenia Junckera, w których prawdziwość chyba nikt przytomny nigdy nie uwierzył. Rzecz w czym innym – w tym, że w te tłumaczenia nigdy nie uwierzyli pewnie również Angela Merkel i inni, decydujący o kształcie UE liderzy kluczowych państw Unii (a jeśli któryś a nich uwierzył, to tym gorzej o nim świadczy). Nadto, to, co do niedawna stanowiło tajemnicę dla opinii publicznej – a więc spiskowanie Junckera w UE przeciw próbom zahamowania takich jak luksemburskie, antyunijnych poczynań – na pewno nie było tajemnicą dla Merkel i innych liderów państw UE, bo sposób głosowania przedstawicieli Luksemburga w tych sprawach był po prostu zapisany w poufnych dokumentach, które teraz zostały ujawnione przez media.
A skoro tak, skoro Merkel i inni liderzy państw Unii o tym wszystkim doskonale wiedzieli, to dlaczego postawili na Junckera i do dziś uporczywie bronią go jako szefa KE? Ano właśnie dlatego, że właśnie taki, do bólu słaby szef KE, jest im potrzebny. Potrzebny, żeby się nie wtrącał, gdy Angela Merkel zadecyduje, że Niemcy przyjmą milion uchodźców i nie stawiał się, gdy nagle zmieni zdanie. Potrzebny, gdy trzeba przyznać kolejny niezgodny z unijnym prawem przywilej Gazpromowi, z którym Berlin robi interesy. Potrzebny, gdy trzeba pochwalić Włochy, a uderzyć w Polskę, Węgry czy Wielką Brytanię.
Taki, wygodny, wprost wymarzony, bo na każdą okazję, na pogodę i niepogodę, szef KE jak Jean-Claude Juncker to, przyznajmy, dla nich – dla tych, którzy trzęsą Unią Europejską – po prostu skarb. I zarazem kwintesencja tego, co naprawdę myślą o Unii Europejskiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.