Niedawno, choć było to jeszcze zanim doszło do krwawych zamieszek na Majdanie, brałem udział w pewnej debacie publicystycznej na temat Ukrainy. Twierdziłem, że uniezależnienie się Kijowa od Moskwy jest rzeczą dla polskich interesów korzystną, gdyż ogranicza imperialne zapędy Putina. Dodałem jednak, że poparcie dla demonstrantów nie powinno być bezwzględne, trzeba bowiem pamiętać o tych siłach i ruchach na Majdanie, których korzenie budzą niepokój. Owszem, racja jest po stronie przeciwników Wiktora Janukowycza, wszakże nie byłoby czymś roztropnym, gdyby konflikt na Ukrainie postrzegać wyłącznie jako starcie Dobra i Zła. Jakież było moje zdumienie, gdy jeden z uczestników dyskusji, na co dzień człowiek spokojny oraz ważący słowa, zaczął gwałtownie protestować i wołać, że przeciwnie, to jest właśnie starcie Dobra, czyli Majdanu, ze Złem, czyli Janukowyczem. I że dla Polski nie ma innego wyboru, jak tylko nie bacząc na nic, całkowicie zaangażować się po stronie Dobra.
Łatwo sobie wyobrazić skutki takiego sposobu myślenia. Skoro nie chodzi o zwykłą walkę interesów i korzyści, lecz jedynie o bitwę mocy światła oraz ciemności, nie ma sensu żadne niuansowanie. W tej wizji Moskwa Władimira Putina reprezentuje Zło absolutne, każda zatem próba dostrzeżenia rosyjskich interesów, zrozumienia, dlaczego i w jakich granicach Putin zamierza je realizować, ociera się o zdradę narodową i zaprzaństwo. Podobnie nie ma miejsca dla zimnego oglądu Ukraińców. Każdy bowiem głos krytyczny, każda próba podzielenia się wątpliwościami co do proweniencji niektórych polityków kijowskich, każde wskazanie, że zagrożenie nacjonalizmem i nawiązaniem do tradycji banderowskiej może być dla Polski groźne, staje się ipso facto wspieraniem Kremla, działalnością na poły agenturalną. Czy w takiej atmosferze można w ogóle troszczyć się o egoistyczne polskie interesy? Czy wolno pamiętać o trosce o polską mniejszość? A może najpierw trzeba bezwarunkowo pokazać Ukraińcom, że jesteśmy z nimi, a potem, kiedy moskiewski smok się zadławi, wszystko między nami samo się ułoży? Być może. Może to jest ten dzień, ta chwila, kiedy należy porzucić wszystko inne i po prostu skoczyć bestii do gardła.
Jest wszakże prawdą, że nie wszyscy rozumują w ten sposób. Całkiem inne podejście pokazał Viktor Orbán – stanowisko jego rządu wobec wydarzeń na Ukrainie było znacznie bardziej wstrzemięźliwe. Budapeszt przyjął, że stosunek do rządu w Kijowie zależy od polityki, jaką ten będzie prowadził wobec węgierskiej mniejszości. Nic dziwnego, że Orbán, do niedawna wzór do naśladowania dla polskiej prawicy, stał się niemal zdrajcą. Może Węgrzy postępują zbyt kunktatorsko. Być może Orbán źle rozpoznał sytuację. Wolałbym jednak, żeby zamiast zarzucać mu zdradę, pokazywano, na czym polega błąd w definiowaniu węgierskich korzyści. Porzucenie polityki na rzecz moralności już wiele razy się na polskim państwie zemściło.