To oczywista oczywistość, której nie chcą uznać już tylko odpowiedzialni za uruchomienie tego projektu politycy, świetnie żyjący ze słabszej niż ich dawna marka eurowaluty Niemcy oraz zaczadzeni euroizmem euroentuzjaści i zawodowi euroentuzjaści – eurokraci.
Inaczej mówiąc: nie tylko do Greków zdążyło już dotrzeć, że przyjęcie euro oznacza ryzyko, a ryzyko zawsze oznacza koszt. Jak wielki? I w związku z tym, czy nie nazbyt duży, by warto było go ponosić? Oto pytanie, którego – wbrew pozorom – w żadnym razie nie powinno się zbywać krótkim i kategorycznym: nie warto. Zwłaszcza gdy się leży w tym miejscu świata, w którym leży Polska. Nie tylko w sąsiedztwie coraz bardziej nieprzyjaznej oraz nieprzewidywalnej Rosji, lecz także w sąsiedztwie Niemiec, które niezależnie od epok znajdują jakąś niesłychaną łatwość, a może i przyjemność, w robieniu interesów z Rosją kosztem Polski – podobno ich sojusznika z NATO i UE; tak jak teraz – budując „wspólnie i w porozumieniu” z Kremlem jeden Nord Stream po drugim, co drastycznie obniża poziom bezpieczeństwa energetycznego, a więc bezpieczeństwa ogólnego, naszego państwa.
To główne powody, które przemawiają za tym, by pochopnie nie odrzucać, a przeciwnie – nieustannie spokojnie ważyć projekt przystąpienia do strefy euro. Rzecz jasna pod warunkiem, że ona przetrwa, a to przecież jest więcej niż wątpliwe. Dla strefy wspólnego pieniądza nie ma bowiem najmniejszego uzasadnienia w obecnych warunkach politycznych – bez istnienia europejskiego superpaństwa, a jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by w dającej się przewidzieć perspektywie Francuzi, Niemcy, Holendrzy itd. chcieli przystać na pozbawienie się prawa do realizowania swej suwerenności w ramach własnych państw narodowych.
Na wypadek jednak, gdyby z jakichś powodów ów pozbawiony sensu twór, jakim w obecnej postaci jest euroland, przetrwał – i istniał za lat pięć, siedem czy piętnaście – Polska powinna sobie zostawić doń otwartą drogę. Czyli nie ulegać ani presji eurosceptyków, wzywających do natychmiastowego ogłoszenia decyzji o nieprzystępowaniu do strefy euro, ani naciskowi eurokratów, domagających się jak najszybszego włączenia do niej naszego kraju. A więc także szantażowi komisarzy z Brukseli, którzy – jak wieść niesie – zamierzają narzucić rok 2025 jako datę graniczną wstąpienia do eurolandu krajom, które zobowiązały się to kiedyś zrobić, a na razie tego nie uczyniły. Czyli także Polsce.
Eurorealizm opłaci się nam dużo bardziej od eurosceptycyzmu i euroentuzjazmu.

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze
Czekam na rzeczową dyskusje a nie na dyrdymały.
Jest to zasadnicza różnica i nie ma co pisać bzdur, że mamy jakikolwiek wybór bo go nie mamy :)
Wystarczy zapoznać się z traktatem określającym warunki naszego wstąpienia do Unii :)
Euro nie może funkcjonować w gospodarkach o różnej produktywności. Kropka.
Kraje, w których następuje wzrost gospodarczy i rozwój potrzebują większej ilości pieniądza w obiegu, niż kraje, w których następuje stagnacja. Od regulacji w tym zakresie istniały centralne banki państwowe, jak NBP. One to mnożyły albo niszczyły pieniądz danej gospodarki narodowej w zależności od potrzeb. Po wprowadzeniu Euro kraje członkowskie pozbawiono tego narzędzia.
Głupotą jest też sądzić, że to właśnie Niemcy zarobili na Euro. Przeciwnie. Euro był warunkiem aliantów, głównie Francji, dla zjednoczenia Niemiec. F. Mitterrand zakpił nawet, że dzięki Euro Francja uzyskała następny Traktat Wersalski bez jednego wystrzału. Przypomnę, że ostatnią ratę z tytułu tego traktatu Niemcy spłacili w 2010. Bajka o bajecznym eksporcie, który zawdzięczają Niemcy Euro, to bajka dla idiotów. Po pierwsze, właścicielami firm, które zarabiają na eksporcie w większości nie są już Niemcy, tylko podmioty zagraniczne. Po drugie, jeśli nawet Niemcy to ci, należący do 1% procenta najbogatszych. Cała reszta społeczeństwa zubożała. Od wprowadzenia Euro realne dochody z pracy zmalały tam radykalnie. Popyt wewnętrzny został przekierowany na zewnętrzny. Niemcy zasuwają jak wariaci, ale nie mają pieniędzy, aby nabyć towary i usługi, które sami wyprodukowali. Zagarniają je Amerykanie kupując wszystko na pniu za swój wydrukowany bez ograniczeń papier. I tutaj kończy się bajka o niemieckich mistrzach eksportu :D
Euro jest skazane na zagładę. Kto je u siebie wprowadzi, tego pociągnie ono jak kamień młyński na dno. Po to zostało wykoncypowane.