Jeśli zgodnie z prognozą OECD PKB Wielkiej Brytanii skurczy się o 0,4 proc., będzie to w 2023 r. drugi po Rosji najgorszy wynik wśród dużych gospodarek grupy G20. Wśród 38 krajów członkowskich OECD (organizacji, do której nie należy Rosja) przewiduje się, że w 2024 r. gospodarka brytyjska będzie jedyną mniejszą niż w 2019 r., czyli przed pandemią COVID-19. Słaba gospodarczo Wielka Brytania jest także coraz bardziej osłabiona militarnie, co nie jest bez znaczenia dla bezpieczeństwa kontynentu w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainie, gdy rząd Jego Królewskiej Mości, pod przywództwem trzech kolejnych premierów na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy, był i wciąż jest jednym z najbardziej zaangażowanych w czynne wspieranie Kijowa.
Tymczasem minister obrony Ben Wallace alarmował pod koniec listopada, że jeśli nie zwiększy się funduszy przeznaczonych na obronę kraju, to armia brytyjska niedługo będzie liczyła 72,5 tys. żołnierzy, tj. najmniej od końca wojen napoleońskich. Jednocześnie wydaje się, że może dojść w tym roku do powtórki tzw. zimy niezadowolenia z lat 1978–1979, kiedy to strajki na rzecz podwyżek pensji w kontekście wysokiej inflacji sparaliżowały kraj, przyczyniając się do wygranej w wyborach z 1979 r. konserwatystów na czele z Margaret Thatcher.
Brytyjczycy strajkują
Tym razem jednak nie zanosi się na żadne wybory, a już tym bardziej na zwycięstwo konserwatystów nastawionych na liberalizację gospodarki i uporządkowanie finansów publicznych. Dopiero co doszło do dwóch zmian na stanowisku premiera. Najpierw, latem, premierem w wyniku wewnętrznych wyborów partyjnych i po ustąpieniu Borisa Johnsona za złamanie własnych reguł antycovidowych została Liz Truss, a następnie w październiku, już bez żadnych wyborów partyjnych, Rishi Sunak, powołany na to stanowisko w następstwie paniki rynków wywołanej zapowiedzią obniżenia podatków dla najbogatszych bez pokrycia tej propozycji od strony dochodowej mocno zadłużonego budżetu. Na dodatek konserwatyści (a raczej torysi, bo z konserwatyzmem nie mają już wiele wspólnego) są w sondażach daleko w tyle za laburzystami. Wątpliwe, żeby chcieli zaryzykować i przyspieszyć wybory, które mają się odbyć najpóźniej w styczniu 2025 r. Wręcz przeciwnie, na przełomie listopada i grudnia kilkunastu posłów partii premiera Sunaka już zapowiedziało, że nie zamierza startować w kolejnych wyborach, jakby sami nie wierzyli, że w dwa lata będzie można zasypać 20-punktową przepaść dzielącą Partię Konserwatywną od Partii Pracy. Jak mówią co złośliwsi komentatorzy w brytyjskich mediach: szczury zaczynają już opuszczać tonący statek.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.