Euro obowiązuje obecnie w 19 państwach Unii Europejskiej. Z początkiem 2023 r. do grona tego dołączy Chorwacja. Przygotowania do wejścia do strefy rozpoczęła także Bułgaria, trwają zaawansowane rozmowy w Rumunii. Kiedy do „klubu euro” dołączy Polska?
Każde państwo członkowskie Unii Europejskiej, zgodnie z przepisami traktatów, powinno przyjąć wspólną europejską walutę. Polska również jest do tego zobowiązana, choć bez określenia konkretnej daty. Temat wraca regularnie od kilkunastu lat, ale nigdy nie przeszedł do fazy planowania wdrożenia złożonej procedury, żaden rząd nie zapowiedział również, że rozpoczyna oficjalne działania w kierunku zbliżenia nas do strefy euro. Sama wola przyjęcia wspólnej waluty to za mało: kraj musi spełnić złożone warunki (kryteria konwergencji), co zajmuje kilka lat.
Zainteresowanie przystąpieniem do strefy euro to maleje, to rośnie
W ostatnich latach kilkakrotnie zmieniały się warunki, w jakich prowadzone są dyskusje. Zainteresowanie Polaków zastąpieniem złotego raz malało (zwłaszcza w czasach kryzysu w strefie euro, który rozpoczął się po 2011 r. i trwał przez kilka lat), innym razem rosło – przede wszystkim w czasach prosperity, którego doświadczaliśmy jeszcze do niedawna.
Wojna w Ukrainie i jej wpływ na rynki europejskie dała szereg nowych argumentów w tej dyskusji. Wiele w tym kontekście mówiło się o bezpieczeństwie. Część ekonomistów jest zdania, że wprowadzenie euro mogłoby zagwarantować większe bezpieczeństwo polityczno-gospodarcze dla naszego kraju, a do tego unijna waluta jest bardziej odporna na kryzysy. Przeciwnicy rezygnacji ze złotego podnoszą natomiast, że własna waluta to kwestia suwerenności, z której nie należy rezygnować.
Gdy w czerwcu tego roku Instytut Badawczy Pollster zapytał (na zlecenie „Super Expressu”), czy Polacy opowiadają się za przystąpieniem do strefy euro, 65 proc. odpowiedziało przecząco.
Własna waluta: bufor bezpieczeństwa czy przeżytek?
Na ile własna waluta jest „buforem bezpieczeństwa” dla kraju, a na ile takie koncepcje są już przestarzałe i może nie pasują do dzisiejszego zglobalizowanego świata, w którym tyle państw zrezygnowało z własnej waluty i nie znalazły się z tego powodu w żadnej zapaści? Czy powinniśmy bronić waluty jako ostoi bezpieczeństwa czy jednak pójść za przykładem tych państw, które zrezygnowały z własnej waluty? Ta dyskusja trwa od lat, ale wydarzenia ostatnich miesięcy mogły dostarczyć argumentów przedstawicielom obu stron tego sporu.
Pytania te zadaliśmy dwojgu ekonomistom: dr. Marcinowi Mazurkowi, głównemu ekonomiście mBanku oraz prof. Grażynie Ancyparowicz, która do lutego 2022 r. była członkinią Rady Polityki Pieniężnej.
Dr Mazurek: Nie widzę powodów, aby sądzić, że własna waluta jest przyczyną wyższej inflacji
Obserwuje pan toczące się od lat dyskusje na temat przystąpienia naszego kraju do strefy euro. Jakie wrażenia one w panu budzą?
Dr Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku: Odnoszę wrażenie, że debata odbywająca się w przestrzeni publicznej (niekoniecznie wśród samych ekonomistów) wyraźnie faluje i jest oportunistyczna. Gdy wzmacniają się głosy o tym, że jakiś element polityki gospodarczej jest niezgodny z czyimiś przekonaniami lub wyniki gospodarcze odbiegają od tych, które ktoś chciałby widzieć, rozpoczyna się dyskusja, że Polska powinna być w strefie euro.
Jednocześnie debata prowadzona jest tak, jakby członkostwo w strefie euro było pewnego rodzaju menu, z którego można sobie wybierać. Raz jestem, a raz mnie nie ma.
A to przecież nie dzieje się z automatu.
Po pierwsze, chcieć nie znaczy móc. Po drugie, biorąc pod uwagę bardzo niestabilne otoczenie makroekonomiczne, nie wyobrażam sobie przejścia z sukcesem (i bez dużych kosztów) okresu przedakcesyjnego. Po trzecie, wejście będzie oznaczało zmianę na lata i nie tak łatwo będzie wyjść, co zresztą pokazuje trwanie strefy euro mimo okresowo występujących dużych problemów (rozwiązywanych z trudem i nigdy bezkosztowo).
Zróbmy szybkie porównanie korzyści: wspólna waluta vs. własna waluta.
Wspólna waluta nie gwarantuje ani niższej inflacji, ani lepszych wyników gospodarczych (tych, które każdy obserwuje w postaci choćby dynamiki płac czy wzrostu PKB).
Własna waluta jest z kolei bardzo przydatna jako zmienna, która pozwala się dostosować gospodarce przy występujących gdzie indziej sztywnościach, np. płac nominalnych i cen. Z własną walutą opcji jest o jedną więcej. Bez własnej waluty, o jedną mniej i inne muszą pracować mocniej/silniej. To wydaje się mało, ale może bardzo skutecznie wygładzać wahania koniunkturalne.
Część ekonomistów uważa, że gdybyśmy byli w strefie euro, mierzylibyśmy się z dużo niższą inflacją. Czy przekonują pana podnoszone przez nich argumenty?
Nie widzę powodów, aby sądzić, że własna waluta – w przypadku Polski – jest przyczyną wyższej inflacji. Zwłaszcza ostatnio kuszącym wydaje się stwierdzenie, że stabilny kurs walutowy pozwoliłby na zaimportowanie niższej inflacji. Pamiętajmy jednak, że odbywałoby się to zapewne przy niższych stopach procentowych (gdzie stopy EBC, a gdzie stopa NBP). Czy na pewno inflacja byłaby więc niższa? Ja nie mam przekonania. Polska, jako kraj doganiający kraje bogatsze będzie miała nadal zapewne średnio wyższą inflację niż reszta. W tym przypadku stopy procentowe dla takiej Polski w strefie euro powinny być wyższe. Ale nie mogą, bo stopę można mieć tylko jedną.
Jak wtedy odzyskać konkurencyjność? Niższymi płacami, zacieśnieniem polityki fiskalnej. Tego obywatele nie lubią. A przecież można byłoby pozwolić walucie na deprecjację. Przykłady historyczne dowodzą, że to prostsze rozwiązanie. Własna waluta jest też bardziej dyscyplinująca, szybko wymusza "dobrą" politykę gospodarczą. Wspólna pozwala trochę dłużej trwać w błędzie, ale dostosowania są później nieprzyjemne i gwałtowne.
Prof. Ancyparowicz: Inwestorzy zagraniczni postrzegają nasz kraj jako obszar niskiego ryzyka inwestycyjnego
Czy Polska traci pozostając poza „klubem euro” i nasza gospodarka mogłaby lepiej rozwijać się, gdybyśmy przyjęli wspólną walutę? Zdecydowała się na to połowa państw, które wraz z nami zostały przyjęte do Unii Europejskiej w 2004 roku.
Prof. nauk ekonomicznych Grażyna Ancyparowicz: Polska jest jednym z nielicznych krajów, w których od 2011 roku do roku 2021 – pomimo pandemii i wojny w Ukrainie oraz związanych z tym perturbacji w gospodarce światowej – nie wystąpiły zakłócenia równowagi makroekonomicznej. Płynny kurs złotego o relatywnie niewielkich wahaniach w stosunku do innych głównych walut światowych amortyzuje bowiem różnego typu zewnętrzne szoki i negatywne zjawiska w otoczeniu naszej gospodarki.
Co najważniejsze: własna waluta umożliwia prowadzenie autonomicznej polityki monetarnej i wzmacnia potencjał rozwojowy naszej gospodarki. Ma to szczególne znaczenie w przypadku Polski, kraju, którego gospodarka nie pełni wiodącej roli w Unii Europejskiej, ale zarazem ma mocne fundamenty i konsekwentnie dąży do osiągnięcia wysokich standardów bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego, charakteryzujących najwyżej rozwinięte państwa UE.
A czy wspólna waluta nie byłaby wabikiem na zagranicznych inwestorów? Być może postrzegaliby nas jako bardziej stabilne państwo.
Inwestorzy zagraniczni postrzegają nasz kraj jako obszar niskiego ryzyka inwestycyjnego, i wbrew obiegowym opiniom – posiadanie przez nas własnej waluty zachęca, a nie zniechęca ich do plasowania bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce. Natomiast inwestorzy portfelowi szukający szybkich zysków z obrotów kapitałem spekulacyjnym mogą być zawiedzeni i krytycznie usposobieni.
W przypadku osłabienia koniunktury kurs naszej waluty słabnie, co sprzyja eksporterom dzięki czemu saldo rachunku bieżącego w rozliczeniach z zagranicą jest wtedy zazwyczaj dodatnie. Poprawa koniunktury powoduje umacnianie złotego i zachęca do importu, a choć saldo obrotów bieżących bywa ujemne, to jest to dodatkowa zachęta do plasowania zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce.
Płynny kurs naszej waluty sprzyja zarówno polskim eksporterom, jak i importerom, a w rezultacie – całej gospodarce narodowej. O prawdziwości tego twierdzenia świadczy rekordowo wysoka poprawa udziału naszego eksportu w globalnym eksporcie. Udział ten w ostatnich dziesięciu latach zwiększył się aż o 25 proc., co zapewniło nam drugie miejsce – po Irlandii – w rankingu najbardziej dynamicznych eksporterów wśród krajów Unii Europejskiej.
Zostawmy na boku rozmowy o inwestorach, imporcie i eksporcie. Czy uważa pani, że przystąpienie do strefy euro byłoby korzystne dla portfeli przeciętnych Polaków?
Ze społecznego punktu widzenia – głównym argumentem za derogacją przystąpienia Polski do strefy euro – są istotne różnice strukturalne pomiędzy cenami dóbr konsumpcyjnych w Polsce i w Europie Zachodniej, różnice poziomu rozporządzalnych dochodów gospodarstw domowych, a także odmienne potrzeby i priorytety konsumentów, decydujące o ich wyborach.
Wprawdzie różnice pomiędzy siłą nabywczą polskiej waluty a siłą nabywczą euro i innych walut systematycznie zmniejszają się od 1990 roku (co oznacza zbliżenie parytetów siły nabywczej walut), ale nadal są znaczące. Wprowadzenie dziś euro spowodowałoby spadek siły nabywczej budżetów polskich gospodarstw domowych rzędu 30 proc., choć przed dekadą byłby to spadek jeszcze głębszy, sięgający 40 proc. Na wprowadzeniu euro najbardziej ucierpieliby średnio i nisko uposażeni Polacy, a tych jest zdecydowana większość.