Każdy, kto spędził chociaż parę dni w Nowym Jorku, doświadczył intensywności miasta, które nigdy nie śpi. Życie tu jest głośne, szybkie i na dłuższą metę męczące. Ludzie nie idą, tylko pędzą ulicami głębokimi jak betonowe kaniony, sygnały karetek przeszywają powietrze w dzień i w nocy... Mało zieleni, ogromny ruch, obskurne lochy metra, wieczne rozbiórki, naprawy, budowy… W lecie piekielny upał i wilgotność powietrza. To miasto dla młodych, bezdzietnych i zdrowych. Także dla bogatych. Jest niewielka grupa nowojorczyków wyłączona z codziennych uciążliwości. Mieszkają w swoich luksusowych penthousach, gdzie zgiełk nie dociera, nie muszą się zmagać z korkami, tłokiem, marną dostępnością do usług medycznych. Nie czekają w kolejce do fryzjera i dentysty. Gdy cieknie kran, nie muszą szukać hydraulika, weterynarza, gdy trzeba zaszczepić psa, klubu nocnego, kiedy chcą się rozerwać. Nie dźwigają toreb z zakupami. Karta kredytowa rozwiązuje wszystko. Dziennikarka „New York Timesa” Eliza Shapiro przeprowadziła dochodzenie w grupie najbogatszych mieszkańców Manhattanu. Sprawdziła, z jakich usług i za ile mogą skorzystać ci, dla których nie istnieją ograniczenia finansowe. To prawda, że bogaci zawsze mogli opłacić wszystko, co ułatwiało życie. „Ale teraz pojawiło się coś nowego – pisze dziennikarka – nie trzeba już być miliarderem, żeby zyskać dostęp do łatwiejszej, choć limitowanej wersji Nowego Jorku”.
Lokaj pilnie potrzebny
Weźmy sprawę pomocy domowej. Któż nie chciałby mieć w domu pary czarodziejskich rąk, które sprzątną, zmyją, uprasują? W Nowym Jorku popyt na takie usługi jest coraz większy, a stawka za godzinę wynosi obecnie 45 dol.; o 15 dol. więcej w porównaniu z czasami przed pandemią.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.