Fundusze promocji owoców i warzyw, działające w Polsce od 15 lat, to jedno z kluczowych narzędzi wspierających rolników w rywalizacji na rynku wewnętrznym i międzynarodowym. Jednak same fundusze to za mało – by przetrwać i prosperować, rolnicy muszą się organizować w grupy producenckie i spółdzielnie, wzorując się na zachodnich modelach. Do tego potrzebna jest pomoc państwa, a nie administracyjne bariery, oraz świadomość, że marka i promocja to konieczność w dzisiejszym świecie. Bez tego grozi nam "nonameizacja", która może wykończyć polskie rolnictwo.
Fundusze promocji – ważne, ale niewystarczające
Wszystkie fundusze promocji produktów rolno-spożywczych, w tym owoców i warzyw, zbierają rocznie około 70 milionów złotych, pochodzących z niewielkich składek producentów i przetwórców (0,1% wartości sprzedaży). Te środki przeznaczane są na kampanie marketingowe, udział w targach czy budowanie świadomości konsumenckiej. Poseł Mirosław Maliszewski, przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa, podkreśla ich wartość. – To jedno z najlepszych rozwiązań, które udało się wprowadzić. Przy stosunkowo niewielkich składkach udaje się zgromadzić kwoty umożliwiające akcje promocyjne czy udział w targach, na co nigdy nie było dość środków z budżetu – mówi. Z kolei Paweł Myziak, członek Zrzeszenia Producentów Papryki RP, dodaje: Kampanie jak: „Moc polskich warzyw” czy Polskie Superowoce”, „1 Jabłko dziennie” budują świadomość producentów i konsumentów, ale trudno ocenić, jakby wyglądał rynek bez nich. Robimy dużo, ale nie tyle, ile liderzy w Europie”.
Mirosław Łuska, prezes Zrzeszenia Producentów Papryki RP, rozwija tę myśl: „Ja od kilku lat biorę udział w programach promocji naszej miejscowej żywności, głównie warzyw ciepłolubnych, ale nie tylko. Od 5 lat prowadzimy kampanię 'Moc Polskich Warzyw', bo staramy się promować wszystkie warzywa produkowane w Polsce. Promowanie żywności jest koniecznością – wszystkie firmy, bez względu na branżę, przeznaczają na to od 5 do 15% swoich dochodów. My w Polsce moglibyśmy przeznaczać więcej, ale administracja traktuje nasze kampanie jak zło konieczne”. Łuska podkreśla też, że „pieniądze w funduszach promocji pochodzą od producentów, a każdy, kto się składa, jest ich częściowym właścicielem, co często ignorują instytucje publiczne”. Fundusze są skuteczne, ale to tylko jedno z narzędzi. Bez organizacji rolników w większe struktury ich wpływ pozostaje ograniczony. Produkcja na dużą skalę wymaga systemowego podejścia, którego nie zapewnią same kampanie reklamowe.
Organizowanie się – klucz do przetrwania
Na Zachodzie grupy producenckie i spółdzielnie to norma – w Europie zachodniej od 40 do nawet 80% rynku owoców i warzyw przechodzi przez zorganizowane podmioty, które negocjują z sieciami handlowymi i promują swoje produkty globalnie. W Polsce jest to zaledwie 18% dla owoców i niecałe 9% dla warzyw. Dlaczego? Paweł Myziak wskazuje na historyczne zaszłości i administracyjne utrudnienia: „Projekt grup producenckich ruszył w 2008 roku, rozwijał się do 2015, a potem dostał zadyszki. Administracja zrobiła wszystko, by ten temat stanął w miejscu. To nie przypadek – ktoś nie chciał, by rolnicy stali się w Polsce siłą promocyjną i handlową”.
Mirosław Łuska dodaje: „Uważam, że zorganizowanie rynku owoców i warzyw jest, delikatnie mówiąc, wysoko niezadowalające. W dużej mierze przez ingerencje państw zachodnich, co jest w ich interesie. W 2012 roku Komisja Europejska wydała dyrektywę 302, która wstrzymała pomoc finansową dla organizowania się rynku owoców i warzyw w Polsce. Dopóki szły te pieniądze, powstawało bardzo dużo grup, były dobrze wyposażone. Najwyraźniej komuś to przeszkadzało”. Maliszewski zgadza się: „Niestety, zdarza się, że rolnicy wychodzą z grup i działają na własną rękę. To zły trend – pojedynczy rolnik, nawet silny, nie ma szans wobec dużych odbiorców”.
Organizacja w grupy i spółdzielnie pozwala na wspólne zakupy, sprzedaż większych partii towarów i negocjowanie lepszych cen. Łuska ostrzega też przed konkurencją z importu: „Mamy podejrzenia, że z Holandii sprowadza się na polski rynek produkty do utylizacji, sprzedawane po niższych cenach. Na przełomie czerwca i lipca holenderska papryka zalewa hurtownie, tańsza o 30%. Postulowaliśmy system monitorowania towaru, ale Ministerstwo Rolnictwa nie chce o tym rozmawiać”. Bez zorganizowania polscy rolnicy przegrywają batalie rynkowe, mimo że produkujemy na światowym poziomie – jesteśmy trzecim producentem owoców i warzyw w Europie, liderami w uprawach jabłek, borówek, pieczarek czy porzeczek
Marka i promocja – globalna norma
Dlaczego marka ma sens? Bo podnosi wartość produktu. Na świecie konsumenci płacą więcej za rozpoznawalne logo czy lokalny brand, który kojarzy się z jakością. Maliszewski tłumaczy: „Budowa marki to skomplikowana sprawa, wymaga nakładów na promocję i stworzenie wizerunku, ale daje możliwość uzyskania wyższych cen”. Witold Boguta, przewodniczący Komisji Zarządzającej Funduszu Promocji Owoców i Warzyw, dodaje: „Myślę, że jest to element działań marketingowych. Każdy, kto coś produkuje, powinien dotrzeć do konsumenta. Promocja jest konieczna – robią to wszyscy, więc producenci i przetwórcy też powinni”. Myziak rozwija myśl: „Musimy mieć strategię promocji krajowej od góry. Żywność to duża część polskiej gospodarki, eksport rośnie – mamy nadwyżkę sprzedaży nad importem. Ale potrzebna jest konsekwencja i środki na realizację”.
Rolnicy muszą tworzyć lokalne marki, bo to standard na Zachodzie. Holenderskie spółdzielnie promują swoje pomidory, francuskie – sery, a my? My zbyt Często sprzedajemy "no name", czyli anonimowe produkty, które giną w masie tańszej konkurencji.
"Nonameizacja" – zagrożenie dla rolnictwa
Brak marek i promocji prowadzi do "nonameizacji" – sytuacji, w której polskie produkty stają się bezimiennym towarem, łatwo zastępowanym przez tańsze odpowiedniki z Ukrainy czy Ameryki Południowej. Myziak ostrzega: „Bez promocji strategicznej zostawiamy miejsce dla innych krajów. Produkujemy 5-6 milionów ton jabłek, a konsumpcja krajowa to 600 tysięcy ton i maleje. Jemy więcej bananów niż jabłek – ktoś stworzył strategię, by banan z drugiej półkuli dotarł do Polski. My też musimy o to zadbać”. Boguta zauważa: „Pieniądze na wsparcie są bardzo rozproszone. Każdy chce uzyskiwać sukces sam, co sprawia, że wykorzystanie jest mniej efektywne, niż jakby była współpraca i jedna przewodnia myśl”. Bez marki i organizacji polskie rolnictwo skazane jest na spadki cen i marginalizację.
Państwo i rolnicy – wspólny wysiłek
Państwo powinno ułatwiać organizację grup producenckich, a nie rzucać kłody pod nogi. Myziak apeluje: „Trzeba odczarować to, co się wydarzyło – przestać wmawiać, że ci, którzy organizują rynek, to cwaniacy. Administracja od lat zniechęcała rolników, czasem na zlecenie unijnych instytucji kontrolnych”. Maliszewski proponuje: „Potrzebne są środki, które przekonają rolników że warto działać wspólnie. Indywidualizm pomógł przetrwać zabory, ale dziś rynek wymaga dużych ilości i negocjacji”. Łuska wspomina: „Za poprzedniego rządu wiceminister blokował grupom producenckim dostęp do funduszy. Te pieniądze są własnością producentów, a ktokolwiek staje na drodze między nimi a funduszami, popełnia przestępstwo na polskim rolnictwie”.
Fundusze promocji to krok w dobrą stronę, ale bez spółdzielni i grup producenckich polscy rolnicy nie wykorzystają swojego potencjału. Czas naśladować Zachód – organizować się, budować marki i walczyć o miejsce na globalnym rynku. Inaczej "nonameizacja" wykończy nasze rolnictwo, a my zostaniemy z nadwyżkami, których nikt nie będzie chciał kupić.