Spadek po żelaznej kurtynie, gdzie nawet prognoza pogody w zachodnich serwisach informacyjnych przez pełne dwie generacje nie obejmowała obszaru Europy Środkowej? Tak, ale nie tylko.
W tym samym 2012 roku, kiedy w sejmowym exposè ministra Sikorskiego na temat polityki zagranicznej jego doradcy w ostatnim momencie zmienili wyrażenie: „najpotężniejsza od tysiąca lat”; na trochę mniej dziwnie brzmiące: „współczesna Polska jest najlepszą, jaką mieliśmy”, wiele usłyszeć mogliśmy na temat sukcesów naszej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, w tym jej flagowego projektu: Partnerstwa Wschodniego.
W odtrąbieniu triumfu polskiej dyplomacji w niczym nie przeszkodziło wówczas równoległe niemieckie weto co do finansowych środków, które miały być przysłowiową „marchewką” dla państw Europy Wschodniej, które pragnęły wyzwolić się spod wpływu Moskwy: Ukrainy, Białorusi czy Gruzji.
Unijna prezydencja dała Polsce jednak okazję do jeszcze czegoś innego. W ramach jej oprawy wyprodukowaliśmy wówczas - poza tandetnymi, nakrapianymi w małe białe kropki czerwonymi krawatami àla ZSMP, do dzisiaj zresztą chętnie zakładanymi, bynajmniej nie tylko przez posłów PO czy PSL - bączki. Prawdopodobnie mimowolnie, ale jednak dobitnie wyrażono nimi kwintesencję III RP. Bączki drewniane, znane od pokoleń naszym dziadom i pradziadom, mające jednak pewną wadę. Nie potrafią kręcić się wokół własnej osi z powodu źle rozłożonego środka ciężkości, i to za cenę: 70 PLN/sztuka.
Po tym, jak Komisja Europejska ogłosiła votum nieufności wobec nowego polskiego rządu, udzieliłem zagranicznym mediom dobry tuzin wywiadów, jak nigdy wcześniej w życiu. Dziennikarze, których zwykle nigdy nie widziałem na oczy, wydzwaniali z prośbą o komentarz. Jeśli miałem tylko czas, mówiłem lub odpowiadałem via email maksymalnie obszernie. Wspominałem o sytuacji w Polsce, a jeszcze bardziej o problemach, które stoją przed UE. O wielkich geopolitycznych projektach, w które jesteśmy zanurzeni: nowym Jedwabnym Szlaku, strefie wolnego handlu od Lizbony po Władywostok, zwanej też planem Merkel-Putin, o negocjowanym obecnie z USA Transatlantyckim Porozumieniu Handlowo-Inwestycyjnym z USA, we wszystkich których wyszehradzka Europa, a już na przykład nie Niemcy, są integralną częścią. Tłumaczyłem, dlaczego polityka brukselskiego trio: Juncker-Tusk-Schulz prowadzona wobec imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, to zabójstwo dla strefy Schengen, a niewykluczone że dla całej Unii Europejskiej. Przynajmniej w kształcie, który znamy.
Żadna z merytorycznych części tych wypowiedzi nie została wycięta, ani przekręcona. Wszystkie zostały opublikowane, bądź wyemitowane. To wszystko krótkie i bardzo jednostkowe doświadczenie, jasne. A jednak...
Pytany jeszcze w latach osiemdziesiątych Stefan Kisielewski o powód, dlaczego publikuje na łamach nie do końca podzielającego jego poglądy „Tygodnika Powszechnego” – jako jednego z bardzo nielicznych wówczas pism zaznaczającego ingerencje cenzury, a co jeszcze ważniejsze wydawanego legalnie periodyku – zwykł odpowiadać: „ważne jest to, co się mówi. Niemniej ważne jest to, jakiej wysokości jest ambona, z której się mówi”.
Kto wie, czy przyszłotygodniowa debata w Parlamencie Europejskim i szerzej: wzmożone obecnie zainteresowanie Polską w Europie nie jest właśnie taką amboną? Wielką szansą, abyśmy znowu mogli powiedzieć: a jednak się kręci?