Tusk przechodzi na emeryturę
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Tusk przechodzi na emeryturę

Dodano: 
Donald Tusk w Parlamencie Europejskim
Donald Tusk w Parlamencie Europejskim Źródło: PAP / PATRICK SEEGER
TAKI MAMY KLIMAT || Donald Tusk był jednym z najważniejszych polityków III RP. Z naciskiem na słowo „BYŁ”. Jego wpływ na polską politykę maleje z każdym tygodniem, a on sam powoli staje się politykiem anachronicznym – odwołuje się do spraw i sporów, które coraz mniej interesują Polaków.

Wyjeżdżając z Polski w 2014 roku Donald Tusk ocalił swój wizerunek polityka sukcesu – tego, który nigdy nie przegrał, który zszedł ze sceny niepokonanym. Oczywiście nie było to prawdą (vide rok 2005), ale w świadomości Polaków (abstrahując od samych ocen byłego premiera) utkwił właśnie taki obraz.

Ceną za ocalenie legendy była utrata bezpośredniego wpływu na przebieg zdarzeń w kraju. Owszem, Ewa Kopacz pozostawała mu lojalna w nie mniejszym stopniu niż obecnie rządzący Jarosławowi Kaczyńskiemu, nie oznacza to jednak, że były lider PO mógł swobodnie pociągać za sznurki. Dla porównania wystarczy sobie przypomnieć narastający kryzys w 2017 roku, gdy poszczególni ministrowie jeździli bezpośrednio do prezesa PiS, by ten wkroczył i rozwiązał kolejny konflikt pomiędzy resortami. Podwładni Ewy Kopacz w analogicznej sytuacji nie mogli udać się do Donalda Tuska. Tak samo jak nie mogą tego zrobić teraz, co ich skazuje na łaskę i niełaskę Grzegorza Schetyny. Autorytet Tuska w środowisku PO był niezaprzeczalny, ale jego realny wpływ powoli stawał się coraz bardziej ograniczony.

Tusk anachroniczny

Mimo że początkowo niewiele osób zwracało na to uwagę, to fakt, że Donald Tusk stał się politykiem przestarzałym, widać już było od dość dawna.

Paradoksalnie anachronizm Tuska dało się odczuć najmocniej wtedy, gdy on sam jeszcze nie miał pojęcia, czy będzie chciał wrócić do polskiej polityki i co jakiś czas rzucał aluzje w tym kierunku. Z tych sugestii, w których było więcej niedopowiedzenia niż konkretnej treści, można było dowiedzieć się dwóch rzeczy. Po pierwsze, sam Tusk nie miał planu na siebie i nie wie, co zrobi, gdy skończy mu się kadencja w RE; po drugie, były premier mentalnie tkwi w 2014 roku – nie dostrzega prądów (albo nie chce ich przyjąć do wiadomości), które zaczęły rządzić polską polityką po jego wyjeździe do Brukseli. Najlepszą egzemplifikacją tego zjawiska był pamiętny wywiad, którego udzielił TVN24 w 2018 roku. – Gdyby Jarosław Kaczyński zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich, to stanąłbym do takiego pojedynku – podkreślał wtedy przewodniczący Rady Europejskiej.

Krok ten jest zrozumiały – Tusk sądzi, że walcząc bezpośrednio z nielubianym Kaczyńskim, wygraną ma w kieszeni (a to jego główny warunek powrotu – musi pozostać „niepokonanym”). W końcu nie bez powodu prezes został „schowany” w 2015 roku – był wtedy niewybieralny. I zdaniem Tuska tak jest nadal. To pokazuje, że szef RE żyje hasłami minionej epoki – epoki Kaczora i Donalda. A te czasy już minęły. Bezpowrotnie. Kaczyński wprowadził do polityki nowe postaci – Andrzeja Dudę, Mateusza Morawieckiego czy Beatę Szydło i powrotu do dawnego porządku już nie ma.

Kaczyński nie staje do walki już nie dlatego, że się boi, tylko dlatego, że w polityce zaczęły działać nowe zasady. Prezes PiS sam je sprowokował, to prawda, ale teraz sam się musi im podporządkować. I Tusk również powinien te zmiany brać pod uwagę. A to oznacza, że gdyby wystartował do walki z Morawieckim bądź Dudą, to automatycznie sam ustawiłby się poziom niżej od Jarosława Kaczyńskiego. Cóż to za lider na białym koniu, król Europy, który musi pojedynkować się z jakimiś giermkami Kaczyńskiego? O ile w ogóle mógłby się z nimi pojedynkować, bo najpierw musiałby sobie wyszarpać przywództwo nad opozycją. A tego, mimo wszystkich ciepłych słówek rzucanych przed kamerami, Grzegorz Schetyna tak łatwo nie odda.

Do tego dochodzi coś, o czym pisałem w zeszłym tygodniu – sam Kaczyński przestał straszyć. Cztery lata rządów PiS sprawiły, że Polacy się do niego po prostu przyzwyczaili. Mogą go nadal nie lubić, ale zrozumieli, że narracja o mrocznym Kaczorze-dyktatorze, który pożera dzieci jest po prostu nieprawdziwa. Dlatego nie można wykluczyć, że nawet gdyby do takiego starcia doszło, to zwycięzcą okazałby się jednak prezes PiS.

Myślenie schematem „fajny Tusk – niewybieralny Kaczyński”, pokazuje, że były lider PO cały czas mentalnie tkwi w 2014 roku. A to było (co najmniej) pięć lat temu. Minęła cała epoka.

Powrót niemożliwy?

To jednak był tylko początek problemów byłego premiera. Dla Polaków funkcja szefa Rady Europejskiej brzmi być może prestiżowo, ale tak naprawdę nic konkretnego nie znaczy. To odległe, dość abstrakcyjne stanowisko, z którym nie do końca wiadomo co się niby wiąże. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok Donald Tusk stawał się dla Polaków coraz bardziej przeszłością, podczas gdy Jarosław Kaczyński, mimo że teoretycznie nie sprawował żadnej funkcji, był ciągle obecny w ich życiu. Donald Tusk nie zdając sobie z tego sprawy, sam skazał się na polityczną emeryturę.

Czy z emerytury da się powrócić? Teoretycznie nie ma żadnych przeciwwskazać, w praktyce polska polityka nie zna takich przypadków. W przeszłości ani Lech Wałęsa, ani Aleksander Kwaśniewski nie dali rady tego dokonać. W drugiej turze wyborów prezydenckich w 1995 roku na Wałęsę głosowało ponad 48 proc. wyborców (ok. 9 milinów głosów), po przegranej został jednak odcięty od bezpośredniego wpływu na politykę i wystarczyła jedna kadencja Kwaśniewskiego, by polskie społeczeństwo zupełnie zapomniało o dawnym liderze Solidarności. Wybory w 2000 roku były prawdziwą katastrofą. Przypomnijmy – Kwaśniewski dostał ok. 53 proc. głosów (ponad 9 milionów wyborców), podczas gdy Lech Wałęsa… ledwie 1 proc. (niecałe 200 tysięcy głosów).

Ale i sam Kwaśniewski, który być może był najpopularniejszym politykiem III RP i który w 2000 roku święcił zwycięstwo w pierwszej turze wyborów (sukces do dzisiaj nie powtórzony), doświadczył bolesnej porażki ledwie dwa lata po skończeniu drugiej kadencji, gdy koalicja Lewica i Demokraci, której patronował, uzyskała w wyborach parlamentarnych ledwie 13 proc. głosów. O zakładanej z Palikotem Europie Plus nie ma nawet co wspominać.

Po prostu kilka lat w polityce to cała wieczność. Gdy ktoś raz wypadnie, to właściwie zamyka sobie drzwi powrotu. Tusk, owszem, nie zrezygnował z polityki, jednak tak mocno oddalił się od przeciętnego Polaka, że te przysłowiowe drzwi są już ledwie uchylone.

Dziadek Tusk

Kolejnym (być może nawet poważniejszym) problemem jest to, że wszystko wskazuje na to, że Tusk… po prostu się zestarzał. Nie w sensie fizycznym, bo to oczywiste, chodzi o to, że przestał elektryzować Polaków. Polityk może być kochany, może być nienawidzony, ale musi wzbudzać jakiekolwiek emocje. Były szef PO oczywiście nie jest anonimowym Zandbergiem, cały czas rozgrzewa emocje, ale to już nie jest ten hegemon polityki, który dzielił i rządził. Nawet zza granicy. W latach 2015 czy 2016 wystarczył jeden wpis byłego premiera na Twitterze, by pół Sejmu latało podenerwowane przez tydzień, by programy telewizyjne robiły poważne analizy twitta liczącego dwa zdania… Dzisiaj już tego nie uświadczymy.

Emocje jakie jest w stanie wygenerować Tusk są coraz mniejsze. O ile show jakie urządził przed komisją ds. Amber Gold wyszło ładnie i zgrabnie (ale miał też wtedy ułatwione zadanie ze względu na wybory samorządowe), o tyle niedawne przesłuchanie przed komisją ds. VAT było po prostu nudne. „Tusk na poziomie Horały to naprawdę nie jest najlepszy obrazek dla Donalda Tuska” – ocenił Robert Mazurek i trudno się nie zgodzić z tą opinią. Jeszcze trafniejsza była jednak odpowiedź jego gościa, Adama Hofmana: „Czegoś tu brakuje, polityk musi ogniskować uwagę – dobrą czy złą, a on to stracił. Jest taki… obły. Czegoś tu zabrakło”.

Sprawa nie dotyczy jedynie niedawnego przesłuchania. Komisja ds. VAT to przecież tylko symbol szerszego procesu. Jeszcze bardziej przygnębiająco wyglądał niedawny marsz opozycji, który poprzedzał wybory do Parlamentu Europejskiego. Manifestacja miała odmienić bieg wyborów, miała być finalnym akcentem, który przechyli szalę na korzyść Koalicji Europejskiej. Tymczasem gołym okiem było widać, że frekwencja okazała się klapą. Sam widok był przejmujący dlatego, że wszyscy pamiętamy, gdy jeszcze nie tak dawno temu przyjazdy Tuska do Polski wzbudzały dziki entuzjazm, a ludzie sami się garnęli do niego.

Podczas rzeczonej manifestacji nie pomogły nawet najbardziej wymyśle kadrowania zaprzyjaźnionych telewizji. Nie mogły zresztą pomóc, bo główny przekaz tej klapy był skierowany nie do wyborców tylko do samych polityków. Ten przekaz brzmiał: Donald już nie czaruje.

I ludzie zaczynają to powoli odczuwać. W najnowszym numerze tygodnika „Do Rzeczy” ukaże się wywiad z Waldemarem Paruchem, w którym to szef Centrum Analiz Strategicznych stwierdza wprost – „gwiazda Tuska już zgasła”. To jednak jeszcze nic, gdyż nie tak dawno sam Tomasz Lis przyznawał, że głośne wystąpienie Tuska w Gdańsku przypominało stypę pogrzebową, która jedynie unaoczniła słabość opozycji. Do tego dochodzi jeszcze ostatni sondaż dotyczący tego, kto jest liderem opozycji, w którym to badaniu Tusk przegrywa z… Grzegorzem Schetyną. Tak źle nie było od dawna. Co najmniej od 2014 roku, a być może i od 2005.

– Kiedyś, jak Donald przyjeżdżał, był szał. Sami byliśmy przy tym, jak setki osób witały go na dworcu, odprowadzały na przesłuchanie do prokuratury. Dziś to już nie ma większego znaczenia. Chyba każdy jest już tym znudzony – stwierdził w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z polityków Platformy Obywatelskiej.

Cóż, Donald Tusk bardzo lubi się fotografować z wnukiem. Wydaje się, że już niedługo „dziadkiem” będą go nazywać nie tylko najbliżsi, ale również i polscy politycy.

Bohater w opałach

W Tuska bardziej dzisiaj wierzy antykaczystowski krąg niż przeciętny Polak. Były premier w ich oczach przypomina pół legendarnego herosa, który wystarczy, że powróci, aby złowrogi Kaczor się przeląkł i zarządził odwrót.

Ci ludzie nie rozumieją, że Tusk A.D. 2019 to zupełnie inny polityk niż ten z 2011 roku, który niepodzielnie rządził krajem. Antykaczyści chyba nie zdają sobie sprawy, że wiele osób w państwie po prostu nie cierpi Tuska, tak jak oni nie cierpią prezesa PiS. „TVNowym” wyborcom wydaje się, że wszyscy Polacy, nawet jak nie lubią Tuska, to patrzą na niego z pewnym podziwem. A tak nie jest. Dla wielu wyborców lata 2007-2015 to nie żaden „raj utracony”, tylko państwo kolesi, a Donald Tusk to nie zbawca, tylko prawdziwy symbol dawnej patologii.

Sam premier zdaje się lepiej odczytywać nastroje Polaków niż jego najwierniejsi wyborcy. Stąd też jego ostatnie wystąpienia były tak lakoniczne i pozbawione treści. Tak naprawdę Tusk to przecież sierotka po Angeli Merkel. Kanclerz Niemiec ogłaszając koniec swojej kariery politycznej, ucięła jednocześnie wsparcie dla byłego premiera Polski i jego zaplecza. Bez niego Tusk praktycznie nie ma szans na jakąkolwiek eksponowaną unijną posadę, nie ma też wsparcia zza granicy na krajowym rynku (jak to miało miejsce w przeszłości).

Oczywiście były premier ma cały czas pewien potencjał i nie można go stawiać w jednym szeregu ze wspomnianymi Wałęsą i Kwaśniewski – drzwi powrotu do polityki pozostają cały czas uchylone. Najbardziej realny wydaje się manewr a la Kaczyński – podporządkowanie sobie opozycji i wystawienie swojego „Dudy” (Trzaskowski?) i „Szydło” (Dulkiewicz, Bodnar?), którzy mogliby na własne konto wziąć ewentualną porażkę. Taka strategia byłaby jednak niezwykle pracochłonna, wymagałaby olbrzymich nakładów czasu i zapewne pieniędzy, a Donald Tusk znany jest z tego, że nawet jako premier nie lubił się przepracowywać. Dlatego wątpliwym jest, czy będzie chciał wracać do Polski, by się najpierw szarpać o przywództwo nad PO, następie nad całą opozycją, a w końcu z Andrzejem Dudą i Mateuszem Morawieckim o władzę w kraju. Zwłaszcza że wynik tej batalii byłby niejasny, a jego legenda mogłaby bardzo ucierpieć po ewentualnej porażce.

Z każdym mijającym tygodniem maleją szanse Donalda Tuska na powrót do polskiej polityki. Jeżeli były premier faktycznie zrezygnuje z powrotu, to z takiego obrotu spraw cieszyć się będzie przede wszystkim jedna osoba w Polsce – Grzegorz Schetyna.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Koniec złowrogiego Kaczyńskiego

Czytaj też:
Narodowcy na bezdrożach (jak skremówkowano Dmowskiego)

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także