Jednym z takich apeli, który bezpośrednio skłonił mnie do napisania niniejszego tekstu jest tweet posła Krzysztofa Mieszkowskiego, byłego dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ale to, co przykuwa uwagę, to zaskakująca liczba komentarzy o jednoznacznie sformułowanym przez vox populi przekazie: 0 pieniędzy dla artystów. Zastanówmy się więc, czy niniejszy postulat nie jest społecznie ważnym apelem obywateli nawołujących do ograniczania wydatków w trudnych czasach pandemii oraz, czy z kryzysem wywołanym pandemią oraz postulatami ograniczenia finansowania kultury nie wiąże się może jeszcze jeden poważniejszy kryzys a mianowicie kryzys w świecie kultury.
Nawiązując pośrednio do posła Mieszkowskiego, Teatr Polski we Wrocławiu posłuży nam jako studium problemu, gdyż jak jak w soczewce skupiają się w nim problemy dręczące polską kulturę. Na początek przypomnijmy, że po opublikowaniu wyników kontroli NIK na temat sytuacji finansowej teatru polskiego we Wrocławiu opinia publiczna słusznie wyraziła swoje oburzenie wynikające z faktu niewłaściwego zarządzania instytucją. Oczywiście możemy się zastanawiać jaka część winy leżała po stronie dyrektora Morawskiego, a jaka jest niezależna od niego, warto przypomnieć o napiętej sytuacji i wielu kontrowersjach które towarzyszyły Cezaremu Morawskiemu od początku objęcia przez niego stanowiska dyrektora Teatru Polskiego.
Należy również podkreślić, że problemy, jakie prześladują teatr nie są nowe i musieli się z nimi zmagać również poprzedni dyrektorzy. Najważniejszym z nich są problemy finansowe, teatr cały czas potrzebuje dotacji, a mimo tego ciągle przynosi straty. W tej sytuacji warto postawić pytanie czy instytucje takie, jak Teatr Polski we Wrocławiu powinny być finansowane z podatków.
Istnieje co najmniej kilka ważnych powodów, aby na postawione powyżej pytanie odpowiedzieć "nie", głównym argumentem jest fakt, że Polacy nie korzystają z teatrów, jak wynika z badań aż ok. 80 proc. społeczeństwa w ciągu ostatniego roku nie widziało żadnej sztuki teatralnej, abstrahując od przyczyn niewielkiego zainteresowania teatrem należy postawić wniosek, że większość z nas pod przymusem oddaje swoje pieniądze na usługi z których nie korzysta, a co więcej, często w ogóle nie jest nimi zainteresowana. Duże wątpliwości budzi również wydatkowanie środków zbieranych przez państwo w podatkach, sztuki sfinansowane z pieniędzy podatników często wywoływały kontrowersję i opór niektórych grup społecznych. Nawiązując bezpośrednio do Teatru Polskiego wszyscy pamiętamy zamieszanie, jakie towarzyszyło wystawieniu spektaklu "Śmierć i dziewczyna", innym przykładem jest równie głośna "Klątwa". Myślę, że nie wszyscy chcielibyśmy, aby z naszych podatków realizowano spektakle mogące naruszać wrażliwość innych osób a szczególnie takie, które bezpośrednio wywołują wątpliwości natury moralnej i etycznej.
Kolejnym argumentem za ograniczeniem finansowania teatrów jest silne uzależnienie twórców od woli osób odpowiedzialnych za przyznawanie dotacji. Ponieważ już kiedyś doświadczyliśmy odgórnego sterowania sztuką oraz cenzury w czasach PRL tym bardziej powinniśmy rozumieć konieczność zerwania z modelem, w którym aktualnie rządząca partia decyduje, które spektakle są akceptowalne a które nie. W obecnym systemie to nie my decydujemy, czy i jaką sztukę chcemy wspierać, lecz robi to za nas urzędnik, ogranicza się naszą wolność i decyduje za nas co jest dobre bez względu na nasze poglądy. Bardzo dużo zależy również od poglądów politycznych i sympatii prezentowanych przez dyrektorów teatrów, jeśli wspierają rządzących mogą liczyć na otrzymanie dofinansowania, lecz jeśli stoją po przeciwnej stronie politycznej barykady to wsparcie jest im odbierane lub ograniczane. Teatry nad którymi nadzór sprawuje rząd często traktowane są jak łup dla partii, która przejmie władzę, stanowiska dyrektorskie obsadzane są przez osoby sprzyjające rządzącym, dochodzi do wymiany kadry na taką która dają gwarancje realizacji określonej linii artystycznej.
Nie należy zapominać również o tym, że w Polsce poza teatrami publicznymi oraz tymi które otrzymują dotację istnieją takie które utrzymują się wyłącznie dzięki swojej pracy. Skoro zatem istnieje możliwość, aby teatr sam mógł się utrzymywać a nawet przynosić zyski czy konieczne jest abyśmy wszyscy musieli oddawać część naszych pieniędzy, aby dotować spektakle prezentujące treści z którymi nie zawsze się zgadzamy a także takie których jakość pozostawia wiele do życzenia? Warto również wspomnieć o tym, że istnieją inne źródła finansowania spektakli niż pieniądze podatników przez wieki teatry wspierane były przez mecenasów dziś dzięki rozwojowi technologii uzyskanie wsparcia jest dużo prostsze, możemy po prostu zrobić zrzutkę na kickstarterze lub poprosić o wsparcie widzów tak jak to miało miejsce przy problemach z finansowaniem Festiwalu Malta w Poznaniu.
Aspektem, który jest równie ważny przy prowadzeniu teatru jest zarządzanie, niestety często zdarza się tak i mieliśmy tego przykład we Wrocławiu, że dyrektorzy w państwowych instytucjach nie liczą się z wydatkami, najważniejszymi zarzutami wobec dyrektora Morawskiego jest zadłużenie teatru, które wynosi ponad miliona złotych oraz zawarcie umowy z samym sobą na kwotę 186 tys. zł. Oczywiście nie jest to odosobniony przypadek, gdyż teatr polski we Wrocławiu zmaga się z długiem od 1994 roku a wątpliwości, co do właściwego wydatkowania środków dotyczyły również poprzedniego dyrektora to najlepiej pokazuje, jak złe jest zarządzanie w publicznych instytucjach. Prywatny teatr nie może pozwolić sobie na rozrzutność i złe decyzję, bo wie, że zbankrutuje, teatry państwowe nie liczą się z wydatkami, bo wiedzą, że władza i tak ostatecznie im pomoże i spłaci zadłużenie lub przekaże dotację, aby nie doszło do rozwiązania teatru, mam wrażenie, że dyrektorzy nie czują odpowiedzialności za powierzoną im instytucje ostatecznie zarządzają nie swoimi środkami, lecz publicznymi więc najgorsze co może ich spotkać za swoją nieudolność to zwolnienie z pracy.
Niestety problemy, które opisałem na przykładzie teatru polskiego dotyczą całego sektora kultury, czego sztandarowymi przykładami są walki o instytucje takie jak PISF, Muzeum II wojny światowej, Muzeum Polin. Czy w takim razie naprawdę warto łożyć niebagatelne pieniądze na instytucje, z których linią polityczną się nie zgadzamy, z których nie korzystamy i prawdopodobnie nigdy nie skorzystamy? A jeśli ktoś odpowie, tak należy wspierać sztukę i kulturę, to jak ona powinna wyglądać, kto będzie decydować, co jest sztuką i zasługuje na dotację, a co nie?
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.